wtorek, 20 listopada 2018

sfinks


- Panie Sfinks, ostatnio w moim małym miasteczku Dodson zaczęły dziać się strasznie dziwne i jak dotąd niespotykane rzeczy…
- Co dokładnie masz na myśli? – zapytał mnie staruszek.
- Sam nie wiem do końca jak to nazwać – ze sklepów znikają towary, z parkingów samochody, a z sadów owoce, niedawno dotarły do mnie nawet słuchy o zaginionym sześciolatku…
- Faktycznie dziwna sprawa, ale jak mogę Ci pomóc chłopcze?
- Nazywam się Jake, Smith Jake, ale niech mówi mi Pan Storm, jak koledzy – odpowiedziałem.
- Dobrze Storm, więc co mogę dla Ciebie zrobić?
- Doszły mnie słuchy, że zna Pan osobę, która bez problemu uwierzy mi i pomoże…
- Tak jest jeden taki… - Powiedział Pan Sfinks ze smutniejszym już wyrazem twarzy.
- Przepraszam, czy coś się stało?
- Nic po prostu tą osobą jest Christian Rose, czyli mój niegdyś najlepszy przyjaciel, z którym nie mam praktycznie już kontaktu…
- Czy mógłbym spytać dlaczego?
- Ahhh… Widzisz Storm otóż ja nie jestem do końca zwykłym, starym bibliotekarzem, ale wywierasz na mnie wrażenie osoby, której mogę zaufać. Ja, czyli Snake i Wizard, czyli Christian jesteśmy superbohatreami na emeryturze, niegdyś znani byliśmy jako The Strongers, co zresztą można wywnioskować po książkach, które się tu znajdują.
- Nie wierzę, ale skąd takie pseudonimy i dlaczego nie macie ze sobą kontaktu?
- Ja – Snake byłem sprytny, zwinny, szybki, przebiegły i potrafiłem biegać z prędkością światła, natomiast on – Wizard posiadał niesamowicie silną różdżkę i znał wszystkie zaklęcia. Razem byliśmy niesamowici, ale pewnego razu wdaliśmy się w bójkę o pewną dziewczynę, która i tak później nie była z żadnym z nas, a nasze drogi jakoś się rozeszły i przeszliśmy na emeryturę…
- Skąd otrzymaliście takie moce i jak to nikt was nie rozpoznał? – zapytałem zdziwiony i zaciekawiony całą sprawą.
- Słyszałeś może kiedyś o spadnięciu dużego meteorytu obok kasyna w Las Vegas w 2069 roku ?
- Jak mógłbym nie słyszeć? Podobno do teraz można znaleźć tam małe odłamki meteorytu, ale przecież to było aż sześćdziesiąt lat temu!
- Dokładnie tak, byłem tam wtedy z Wizardem i meteoryt spadł ok. dziesięć metrów od nas. Poobijani zostaliśmy przewiezieni do szpitala, gdzie przebywaliśmy trzy dni i wyszliśmy bez większych obrażeń. Nasze moce odkryliśmy dopiero na drugi dzień, do Christiana przyszła jakaś paczka, jakby prezent, w której znajdowała się różdżka. Na początku pomyślał, że to głupie żarty kolegów, którzy wysłali mu patyk, ale zrozumiał, że to różdżka dopiero gdy po wrzuceniu do ognia w ogóle się nie spaliła i zaczęła lewitować. Ja natomiast odkryłem swoją moc w troszkę inny sposób.
- Jak?
- Biegłem po bułki do sklepu.
- Hahahaha! – Zaśmiałem się głośno.
- Wtedy wpadliśmy na wspólny pomysł ratowania świata ! Nikt nie rozpoznał nas poprzez czarne maski na twarzach i czerwone peleryny dobrane do czarnego stroju, a The Strongers nazwali nas już ludzie…
- Niesamowita historia… Gdzie znajduje się Wizard? Jak mogę do niego dotrzeć ?                                      Co mu powiedzieć ? Czym się tam dostać? – zacząłem pytać zaciekawiony
-  Znajduje się on w Chicago, mieszka obok starej stacji kolejowej w małym domku porośniętym bluszczem, możesz dostać się tam pociągiem, ale dzisiaj jest już późno przenocuj dzisiaj u mnie, na górze mam wolne pokoje. Rano pojedziesz do Christiana pociągiem, który wyrusza o szóstej trzydzieści. Gdy zapukasz do jego chatki i otworzy Ci już drzwi powiedz, że ja Cię przysyłam i przedstaw mu całą sytuację.
- Myśli Pan, że zgodzi mi się pomóc ? – zapytałem.
- Wiesz Storm, nic nie wykluczam, ale pamiętaj nadzieja umiera ostatnia… Późno już, chodźmy spać.
    Kiedy położyłem się do łóżka cała ta sytuacja nie dawała mi spokoju, intrygowała mnie także różnica poglądów na świat między Carolem, a Panem Sfinksem. Jeden mówi, że nadzieja matką głupich, drugi natomiast, że nadzieja umiera ostatnia… Powoli już mnie to wszystko przerastało, ale obiecałem sobie, że wyjaśnię te dziwne zjawiska i uratuję moje piękne Dodson. Moje ambicje wielkiego bohatera i zmartwienia ostudził wtedy sen, który szybko przyćmił mi oczy.
     Rano obudził mnie głośny dzwonek budzika, który od razu poderwał mnie na nogi. Spoglądając na zegarek zobaczyłem, że widnieje na nim godzina szósta dwadzieścia pięć. Zacząłem panikować. Pośpiesznie krzątałem się po pokoju i nagle w progu zobaczyłem spokojnego i uśmiechniętego Pana Sfinksa, w ręce trzymał bilet. Po chwili wziął mnie na barana i powiedział, abym mocno się go trzymał, nie wiedziałem o co chodzi. Następnie jednak przypomniałem sobie o jego mocach i nie zdążyłem mrugnąć, a już znajdowałem się na stacji kolejowej oddalonej od księgarni o jakieś pięć kilometrów. Snake wręczył mi bilet i pożyczył szczęśliwej podróży. Tyle go widziałem… Niedługo po tym podjechał pociąg, wyglądał mrocznie i wzbudzał także zaciekawienie. Zbudowany był z pomalowanych na czarno, spróchniałych desek i wydawał z siebie tyle czarnego dymu jak jakaś fabryka. Koła jego były zardzewiałe, w kolorze czerwonej, odpadającej farby. Zatrzymując się narobił tyle hałasu i pisku, że musiałem zatkać uszy. Otworzyły się drzwi i wsiadłem do tego olbrzyma. Zająłem swoje miejsce i zdziwiło mnie, ale także przestraszyło to, że jechały ze mną tylko dwie osoby… konduktor dziwnie spojrzał na mój bilet jakby spostrzegł coś dziwnego, aczkolwiek poszedł dalej. Chodziło mi po głowie cały czas to zajście i miałem przed oczami wzrok tego mężczyzny. Pociąg ruszył i rozpoczęła się moja przygoda. Kto wie? Może to był bilet tylko w jedną stronę…
Podczas podróży miałem różne dziwne myśli. Bałem się,że coś pójdzie nie tak i przyjaciel Pana Sfinksa nie będzie w stanie mi pomóc. Na jednym z przystanków dosiadła się do mnie tajemnicza dziewczyna. Miała piękne oczy i kilka piegów na twarzy. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia
-Mogę usiąść obok Ciebie?- zapytała.
-Jasne nie ma problemu-odpowiedziałem speszony
-Gdzie jedziesz?
-Tak naprawdę to przed siebie-skłamałem.
-Nie przejmujesz się tym, że rodzice się o Ciebie martwią?
-Jakoś nie za bardzo-powiedziałem.
-Jak się nazywasz?- zapytała dopiero co poznana dziewczyna.
-Jestem Jake Smith, a ty?
-Jessica Beds- odparła.
Gdy w głowie już miałem to, że wyszedłem na odważnego chłopaka moja nowa koleżanka skrytykowała mnie i powiedziała mi abym jak najszybciej wracał do domu bo to co robię jest niebezpieczne. Lecz ja nie mogłem wrócić do domu. Musiałem znaleźć Wizarda i pomóc mojemu miastu. Przez resztę drogi słuchałem mojej ulubionej muzyki. Karolina koleżanka, która się  zapytała czy dam jej jedną słuchawkę. Wtem trochę się przestraszyłem, ponieważ nie chciałem wyjść na małolata, który słucha dziecinne piosenki. Szybko przełączyłem na Rap i zacząłem udawać, że lubię taką muzykę. Dałem jej słuchawkę. Dziewczyna włożyła urządzenie do ucha i popatrzyła na mnie z pogardą.
-Naprawdę słuchasz takich piosenek?- zapytała.
-Oczywiście-odpowiedziałem
Karolina złapała za mój telefon i przełączyła na muzykę, którą, słuchałem wcześniej. Zrobiło mi się głupio. Przynajmniej mogłem słuchać mojej ulubionej muzyki nie wstydząc się.
Po 30 min. dojechaliśmy do Chicago. Pożegnałem Jessice i podałem jej mój numer telefonu. Mam nadzieję, że w ciężkiej sytuacji będę się miał do kogo zwrócić. Byłem zagubiony. Bardzo się bałem i jedyne na co miałem ochotę to wrócić do domu. Wtem pomyślałem o tych ludziach, którzy rozpaczają za autami czy dziećmi, które giną.
Wyszedłem z peronu i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ok. 150 wielkich budynków. Dosięgało one, aż do chmur! To miasto wywarło na mnie ogromne wrażenie. Jak ja mam tu znaleźć jakąś starą chatkę obrośniętą bluszczem?!Zobaczyłem taksówkę.
-Przepraszam, zgubiłem się i nie mam pieniędzy...Mógłby mnie pan podwieźć do Centrum?- zapytałem.
-Dobrze chłopcze podwiozę Cię-odpowiedział taksówkarz
-Dziękuje Panu bardzo!
Droga przebiegła bardzo szybko. Nie zamieniłem nawet słowa z taksówkarzem. Gdy wysiadłem z auta zobaczyłem stoisko z chlebem. Byłem bardzo głodny. Głupio mi było prosić lecz aby przetrwać musiałem coś zrobić.
-Dzień dobry, mógłbym coś uczynić za bochenek chleba?- zapytałem
-Chłopcze, jesteś wychudzony i widać po Tobie, że zmarnowany...Bierz, nie krępuj się-odpowiedział sprzedawca.
Kolejny raz mi się udało. Usiadłem na ławce i zacząłem się delektować chlebem. Stwierdziłem, że zjem pół abym miał na później. Po posiłku przypomniało mi się po co tu przyjechałem. Kto pyta nie błądzi pomyślałem i zacząłem się pytać przechodniów. Pierwszy był Pan, który nosił jakieś ogromne zafoliowane pudła. Powiedział mi, że stacja jest jakiś kilometr stąd, muszę iść pięćset  metrów prosto następnie na rondzie skręcić w prawo, wtedy dojdę do mostu sto metrów dalej będę przy stacji. Byłem bardzo zadowolony. To była pierwsza osoba, którą zapytałem. Nie myśląc długo zacząłem iść w stronę stacji. Gdy doszedłem do mostu opętał mnie strach. Miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Na szczęście już nie daleko miałem do Christiana.
Po pięciu minutach byłem już pod domem Wizarda. Dalej miałem przeczucie, że mam kogoś na plecach. Zapukałem do drzwi...
Otworzył pan w starszym wieku. Miał bardzo długie różowe włosy i fioletowe usta. Bałem się mu patrzeć w oczy.
-Co Cię tu sprowadza młodzieńcze?- zapytał Wizard
-Mam do Pana pytanie-odpowiedziałem
-Co chciałbyś wiedzieć?
-Usłyszałem od pana Sfinksa, że jest Pan w stanie pomóc mojemu miastu.
-A więc on Cie tu nasłał?
-Absolutnie, wręcz przeciwnie Pański przyjaciel mnie odsuwał od tego pomysłu.
-Wejdź chłopcze.
Dom Pana Christiana był bardzo dziwny. Na ścianach były dziwne napisy. Jak się potem dowiedziałem były to zaklęcia. Wizard powiedział mi, że on nie uratuje mojego miasta lecz ja sam to zrobię. Jak on sobie to wyobraża?!
Super bohater złapał mnie za rękę i przeleportowaliśmy się do jakiegoś innego miasta. Po chwili zorientowałem się, że to właśnie Dodson. Byliśmy w tajemniczym lesie. Jak się okazało Pan Christian mógł przydzielić swoje super moce jednej osobie na świecie. Rano obudziłem się w tym samym miejscu, do którego się przeleportowaliśmy. Pamiętam tylko tyle, że Wizard rzucił we mnie jakieś zaklęcie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz