O świcie obudziły Wiktora jasne promienie słońca
przedzierające się do jego pokoju przez zasłonięte żaluzje. Jego budzik
nie wskazywał nawet piątek rano, a chłopiec nie czuł się ani trochę zmęczony.
Wręcz przeciwnie, czuł się jak nowonarodzony. Wstał z łózka, przeciągnął się i
już chciał wyjść z pokoju, ale przechodząc obok lustra zauważył, że wygląda
zupełnie inaczej. Sylwetka chłopca była wysportowana i umięśniona. Pidżama,
jaką włożył poprzedniego wieczoru, zniknęła, a w zamian pojawił się dziwny
strój. Nie było to ubranie w jego stylu. Wiktor wolał podarte dżinsowe spodnie
i za dużą, obszerną bluzę. W nowym stroju przypominał nieco superbohatera
z filmu, który oglądał kiedyś z dziadkiem. Tylko…coś tu nie pasowało. Jeszcze
raz spojrzał w lustro. Strój zamiast być kolorowy, był zupełnie wyblakły. Tak
jakby ktoś zmył z niego wszystkie kolory. Pomyślał, że to może tylko jakaś wada
wzroku, ale mylił się. Widział wszystko bardzo wyraźnie – nawet na daleką
odległość. Rozejrzał się dookoła sypialni i uświadomił sobie, ze to nie tylko
jego strój nie ma koloru, ale cały otaczający go świat również.
Postanowił
rozejrzeć się po okolicy. Przekroczył więc próg drzwi i wyszedł na dwór.
Okolica nie przypominała tego, co było tu jeszcze wieczorem poprzedniego dnia. Panowała
głucha cisza. Tej wioski, która tak bardzo mu się spodobała, kiedy
zobaczył ją po raz pierwszy, tych pięknych drzew, których z roku na rok
przybywało, nie było. Nic nie zostało. Żadnych drzew, żadnej wioski ani
gospodarstwa, na ziemi nie było nawet skrawka , na którym rosłaby zielona
trawa. Okazało się, że nie mieszka już w swoim starym, drewnianym domku, tylko
na parterze siedmiopiętrowego budynku. Na miejscu tego, co zniknęło pojawiły się wielkie, niektóre nawet sięgające szarych chmur, wieżowce.
Powietrze nie było takie czyste i świeże jak dawniej, tylko zanieczyszczone i
brudne. Zamiast pięknego, czystego nieba, o którym Wiktor rozmyślał podczas
wczorajszego spaceru do szkoły, była szara, pokryta ciemnymi chmurami,
przestrzeń. Wszystko pokrywał czarny, roznoszący się w powietrzu pył. Jedyną
rzeczą, jaka została było słońce, które nie świeciło już tak mocno jak dawniej,
ale Wiktor pocieszył się, że przynajmniej świeci.
Na ulicach było pusto i cicho. Pierwsze, co przyszło chłopcu
do głowy, to myśl o odnalezieniu choćby jednej osoby, która opowiedziałaby o
wydarzeniach z przeszłości i o sytuacji panującej obecnie na świecie. Wiktor
chodził nie tylko po głównych ulicach Nowego Jorku, ale też zapuszczał się na
jego obrzeża. Nawet po długich, kilkugodzinnych poszukiwaniach nie znalazł
żadnych oznak życia. Po całym dniu ciągłego ruchu, Wiktorowi zaczął doskwierać głód.
Według mapy, zamieszczonej na ulotce, którą znalazł kilka godzin temu na
chodniku, kilkadziesiąt metrów dalej powinna znajdować się restauracja Violini.
Kilka kroków spacerem i był już na miejscu. Z wielką nadzieją, że będzie mógł
coś zjeść wszedł do środka. Zamiast masy kolorowych stolików i śmiejących się,
rozmawiających ludzi, zobaczył…całkowitą pustkę. Nie było nikogo, ani
niczego. Czego on się spodziewał? Półki były puste, a zamiast pięknej woni
rozmaitego jedzenia, w powietrzu unosił się szary smog.
Przez chwilę pomyślał, że to koniec, że został
ostatnim człowiekiem na Ziemi i z tym nie da się już nic więcej zrobić. Gdy tak
rozmyślał nad tym wszystkim, co go dziś spotkało, litera „V”, która dotychczas
wydawała mu się zwykłym nadrukiem na kostiumie, zaczęła świecić. Nie na czarno
czy szaro…tylko na piękny, jasnoniebieski kolor. Pierwszy raz od rana (choć
jemu samemu wydawało się, że od wieków) na tym nowym dziwnym świecie
zobaczył…normalny kolor. Wiktor
pomyślał, że musi to coś znaczyć. Od razu gdy wszedł do budynku, angielski
odpowiednik pierwszej litery jego imienia, zaczął się świecić To musi być
związane z tym miejscem. Uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie
zauważył niczego podejrzanego. Jedyną rzeczą, która rzucała mu się w oczy była…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz