Zosia szybko
biegła po schodach. W jej głowie plątały się myśli. Jak Nikola mogła dołączyć do takich dziwaków? Dotarła na
ławkę i usiadła na niej. Wyciągnęła z swojej torebki jakiś batonik i zaczęła go
jeść.
Chwilę później
przeszła przed nią Nikola. Zosia była zdziwiona. Nikola zawsze nie omijała jej,
bez żadnego przywitania się, a teraz szła szybki krokiem, a nawet można
powiedzieć, że prawie biegła. Gdzieś się spieszyła, a Zosia nie wiedziała,
gdzie. Ciekawość wzięła górę. Zawinęła raz ugryziony batonik w papierek i
wsadziła go do torebki. Poczekała, aż Nikola zniknie jej z oczu i ruszyła za
nią.
Szła za nią w
pewnej odległości. Nie chciała się narażać na to, że przyjaciółka ją zauważy.
Nie zniosłaby następnej bójki z nią. Po długim marszu dotarły
do starej fabryki. Nikola weszła do środka, a Zosia jeszcze przez chwilę stała
jakieś 10 metrów
od wejścia. Zastanawiała się czy wejść
do środka, czy jednak zostać na zewnątrz. Zdecydowała, że wejdzie, ciekawość ją
rozpierała.
Weszła przez
wielkie drzwi fabryki i zobaczyła Nikolę i jakiś nieznajomych ludzi siedzących
na ziemi w kręgu. Wśród nich rozpoznała “Mesjasza”, który niespodziewanie wskazał
on na Zosię, a reszta zebranych wstała i zaczęła biec w jej stronę. Zosia
próbowała uciekać, ale nie udało się
jej. Ci dziwacy zaprowadzili ją do “Mesjasza”.
- A kogo my tu mamy? - zapytał
mężczyzna. - Myślę, że nie powinnaś mieszać się w sprawy wyższe.
Zwrócił się do reszty zgromadzonych
tu ludzi:
-Jutro z samego ranka poświęcimy ją naszym bogom, to będzie szczególne święto.
Zosia była przerażona, patrzyła na nich, czuła się taka bezsilna. Jutro
miała być zabita przez jakąś bandę wariatów. Po minie Nikoli można było
wywnioskować, że nie przejmowała się za bardzo swoją przyjaciółką. Kilkoro
ludzi zaprowadziło ją do małego pokoju, gdzie mogła w spokoju i ciszy czekać na
swoją śmierć.
-Możesz pomodlić się do kosmosu - powiedział jeden z mężczyzn
zamykając ją w małym pokoju.
-Czemu miałabym modlić się do kosmosu? - zapytała Zosia, ale
odpowiedź nie nadeszła.
Zosia wsłuchiwała się w ciszę. Nie wiedziała co robić, znalazła się w
tak okropnej i nieprzewidzianej przez nią sytuacji. Czekała i czekała. W środku
nocy drzwi otworzyły się (nie wiedziała na
pewno, czy jest noc, ale tak wywnioskowała, bo w pomieszczeniu było bardzo
ciemno, ciemniej niż wtedy, gdy ją tu przyprowadzono), a Zosia ujrzała tam
kobietę o skrzywionej twarzy. Kobieta złapała Zosię za rękę i razem wybiegły z
fabryki. Biegły przed siebie, dopóki nie dotarły do miasta. Zatrzymały się i
spojrzały po sobie. Mimo, że kobieta uratowała Zosię i tak się jej bała.
-Nie bój się, nic Ci się już nie
stanie - powiedziała przyjaźnie kobieta. - Jestem Amelia.
-Cz..czemu oni chcieli mi zrobić
krzywdę? - spytała roztrzęsiona Zosia patrząc na kobietę.
Odpowiedź nie nadeszła.
-Chodź - powiedziała Amelia. -Pójdziemy
do mojego domu. Możesz mi zaufać. Nie skrzywdzę cię.
Nieznajoma wyciągnęła rękę w stronę Zosi, która zastanawiała się czy jej
zaufać. Nie trwało to zbyt długo, doszła do wniosku, że jeśli Amelia ją
uratowała, to musiała mieć dobre intencje. Poddała Amelii rękę i razem
skierowały się w stronę domu nieznajomej (przynajmniej tak sądziła Zosia). Po
niecałej godzinie doszły do domu Amelii. Nie był za duży, ani za mały, zdaniem
Zosi wyglądał trochę podejrzanie. Gdy dotarły na miejsce, weszły do środka.
Amelia włączyła światło. Zosia mogła jej się baczniej przyjrzeć.
Amelia miała jasnobrązowe włosy i
ciemnozielone oczy z jasnożółtą obwódką wokół źrenicy. Nosiła długi, czarny
płaszcz. Była szczupła i wysoka. Nagle Amelia włączyła gramofon, zaczęła lecieć
przyjemna i spokojna muzyka.
Gospodyni zaczęła ciąć coś dziwnie
wyglądającego na blacie, Zosia przyglądała się temu wielkimi, wystraszonymi
oczami.
Instynkt podpowiadał Zosi, że
powinna uciekać, zaczęła się powoli odsuwać od nieznajomej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz