sobota, 17 listopada 2018

Mesjasz


      Zosia szybko biegła po schodach. W jej głowie plątały się myśli. Jak Nikola mogła dołączyć do takich dziwaków? Dotarła na ławkę i usiadła na niej. Wyciągnęła z swojej torebki jakiś batonik i zaczęła go jeść.

    Chwilę później przeszła przed nią Nikola. Zosia była zdziwiona. Nikola zawsze nie omijała jej, bez żadnego przywitania się, a teraz szła szybki krokiem, a nawet można powiedzieć, że prawie biegła. Gdzieś się spieszyła, a Zosia nie wiedziała, gdzie. Ciekawość wzięła górę. Zawinęła raz ugryziony batonik w papierek i wsadziła go do torebki. Poczekała, aż Nikola zniknie jej z oczu i ruszyła za nią.

     Szła za nią w pewnej odległości. Nie chciała się narażać na to, że przyjaciółka ją zauważy. Nie zniosłaby następnej bójki z nią. Po długim marszu dotarły do starej fabryki. Nikola weszła do środka, a Zosia jeszcze przez chwilę stała jakieś 10 metrów od wejścia. Zastanawiała się czy  wejść do środka, czy jednak zostać na zewnątrz. Zdecydowała, że wejdzie, ciekawość ją rozpierała.
 

     Weszła przez wielkie drzwi fabryki i zobaczyła Nikolę i jakiś nieznajomych ludzi siedzących na ziemi w kręgu. Wśród nich rozpoznała “Mesjasza”, który niespodziewanie wskazał on na Zosię, a reszta zebranych wstała i zaczęła biec w jej stronę. Zosia próbowała uciekać, ale nie udało się  jej. Ci dziwacy zaprowadzili ją do “Mesjasza”.

- A kogo my tu mamy? - zapytał mężczyzna. - Myślę, że nie powinnaś mieszać się w sprawy wyższe.
Zwrócił się do reszty zgromadzonych tu ludzi:
-Jutro z samego ranka poświęcimy ją naszym bogom, to będzie szczególne święto.

     Zosia była przerażona, patrzyła na nich, czuła się taka bezsilna. Jutro miała być zabita przez jakąś bandę wariatów. Po minie Nikoli można było wywnioskować, że nie przejmowała się za bardzo swoją przyjaciółką. Kilkoro ludzi zaprowadziło ją do małego pokoju, gdzie mogła w spokoju i ciszy czekać na swoją śmierć.

-Możesz pomodlić się do kosmosu - powiedział jeden z mężczyzn zamykając ją w małym pokoju.
-Czemu miałabym modlić się do kosmosu? - zapytała Zosia, ale odpowiedź nie nadeszła.
 
     Zosia wsłuchiwała się w ciszę. Nie wiedziała co robić, znalazła się w tak okropnej i nieprzewidzianej przez nią sytuacji. Czekała i czekała. W środku nocy  drzwi otworzyły się (nie wiedziała na pewno, czy jest noc, ale tak wywnioskowała, bo w pomieszczeniu było bardzo ciemno, ciemniej niż wtedy, gdy ją tu przyprowadzono), a Zosia ujrzała tam kobietę o skrzywionej twarzy. Kobieta złapała Zosię za rękę i razem wybiegły z fabryki. Biegły przed siebie, dopóki nie dotarły do miasta. Zatrzymały się i spojrzały po sobie. Mimo, że kobieta uratowała Zosię i tak się jej bała.

-Nie bój się, nic Ci się już nie stanie - powiedziała przyjaźnie kobieta. - Jestem Amelia.
-Cz..czemu oni chcieli mi zrobić krzywdę? - spytała roztrzęsiona Zosia patrząc na kobietę.
Odpowiedź nie nadeszła.
-Chodź - powiedziała Amelia. -Pójdziemy do mojego domu. Możesz mi zaufać. Nie skrzywdzę cię.

     Nieznajoma wyciągnęła rękę w stronę Zosi, która zastanawiała się czy jej zaufać. Nie trwało to zbyt długo, doszła do wniosku, że jeśli Amelia ją uratowała, to musiała mieć dobre intencje. Poddała Amelii rękę i razem skierowały się w stronę domu nieznajomej (przynajmniej tak sądziła Zosia). Po niecałej godzinie doszły do domu Amelii. Nie był za duży, ani za mały, zdaniem Zosi wyglądał trochę podejrzanie. Gdy dotarły na miejsce, weszły do środka. Amelia włączyła światło. Zosia mogła jej się baczniej przyjrzeć.

Amelia miała jasnobrązowe włosy i ciemnozielone oczy z jasnożółtą obwódką wokół źrenicy. Nosiła długi, czarny płaszcz. Była szczupła i wysoka. Nagle Amelia włączyła gramofon, zaczęła lecieć przyjemna i spokojna muzyka. Gospodyni zaczęła ciąć coś dziwnie wyglądającego na blacie, Zosia przyglądała się temu wielkimi, wystraszonymi oczami.

Instynkt podpowiadał Zosi, że powinna uciekać, zaczęła się powoli odsuwać od nieznajomej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz