niedziela, 21 października 2018

ZARZEWIE BUNTU




- CISZA, PAPROCHY WENECKIE!!! - wydarł się Jordick.
Wszystkie paprochy weneckie zamilkły. Lira nie zdążyła nawet zająć miejsca, a oni już zaczęli sobie ubliżać.
- Teraz, proszę, skupcie swoje rozumy i pomyślcie - zaczął Jordick. - Jesteśmy na przegranej pozycji. Jak widzicie, Izba Lordów nie zamierza działać na korzyść  Aurelii - tu popatrzył znacząco na Lirę. W końcu wyszła za jednego z lordów. - Podwyższają podatki, rujnują wizerunek państwa, czym przyczyniają się do zmniejszenia przychodów z wymiany handlowej, a sami żyją w dostatku. 
 Lira chciała zapaść się pod ziemię. 
- I nie zapominajmy o najważniejszym. Terroryzują obywateli i nadużywają szafotu. 

Wokół poniosły się pomruki potakiwań. Lira zauważyła, że Aris obserwuje ją z kąta pomieszczenia, ale zachowała kamienną twarz. Nie może o niej myśleć, nie teraz…

- Nie rozumiem, w jakim celu nam o tym przypominasz  - powiedział Jefer, mężczyzna w długich granatowych włosach. - Musimy działać. Nie zdzierżę kolejnego spotkania jak to, musimy przestać mówić i mówić! Nikt nawet nie czyta naszych ulotek! Kto w ogóle czyta ulotki?!
- Gniew też nam nie pomaga, zwłaszcza, jeśli będziemy denerwować się na siebie nawzajem - odpowiedział Jordick. - To nas tylko osłabia. Poza tym, musimy wiedzieć, na czym stoimy, jeśli chcemy działać. Chyba nie muszę ci przypominać o…
- Dosyć, Jordicku - ucięła my Heylen. - Też nie pomagasz. Jedyny sposób, w jaki możemy zwrócić na siebie uwagę Izby Lordów, to dotarcie do nich samych.

Lira dobrze wiedziała do czego zmierza ta rozmowa.
- Nie - odpowiedziała Lira. - Lord Carteris nie popiera nas i nie poprze. Nigdy. Nic na to nie poradzę. Nie jestem czarodziejką.

Lira czuła, że do oczu napływają jej łzy. Wyszła za lorda Carterisa, żeby pomóc rebeliantom, ale nie przyniosła im dotąd nic, tylko rozczarowanie. I czuła, że wszyscy mają ją za zdrajczynię. W przeciwieństwie do nich, żyje w dostatku i nic jej nie zagraża. Ale jakim kosztem? Czy już jest potworem?
        Nie była do końca świadoma, kiedy Aris lekko złapała ją za ramię i wyprowadziła na dwór. Tak miło było wreszcie czuć jej dotyk…
- Nie musisz ich słuchać - powiedziała. - Nic nie jesteś nam winna.
- Właśnie, że jestem! - odkrzyknęła Lira. - Z was wszystkich zrobiłam dla rebelii najmniej. I oprócz tego, czuję, że… że oddalam się od was wszystkich… I od ciebie...

Lira chciała powiedzieć jeszcze tyle rzeczy, które wydawały jej się teraz tak ważne, ale Aris była była szybsza i ją… pocałowała. Lira nie chciała się do tego przyznać, ale to było bardzo przyjemne. Brakowało jej Aris, ich długich rozmów o sytuacji politycznej kraju i wszystkim innym i tego, jak kiedyś wszystko było proste.
- Przepraszam - powiedziała Aris, odsuwając się od niej. - Wiem, że to wszystko jest skomplikowane i tego nie chcesz i myślisz, że jestem paskudna, bardzo przepraszam…
- Nie przepraszaj! - wyrwało się Lirze. -  Znaczy się, to ja przepraszam. Nigdy nie chciałam powiedzieć, że jesteś paskudna. Przepraszam, za wszystko co się stało tamtej nocy, dwa lata temu.
- Po tym balu nic już nie było takie jak dawniej...

Obie zmieszały się tym, co między nimi zaszło, ale z drugiej strony były zadowolone, że wreszcie się sobie otworzyły. Lira pożegnała się ze wszystkimi i pełna wyrzutów sumienia wróciła do swojej willi. Jej łzy mieszały się z deszczem. 

Co czuła do Aris? Co miała powiedzieć Williamowi? Musi to zrobić, dla dobra rewolucji i dla jej przyjaciół. Przekonać Williama, żeby im pomógł? Tylko jak? W końcu, kiedyś byli w sobie zakochani. Czy nadal są?

Jej trzewiki zostawiały małe ślady w błotnistej ścieżce prowadzącej do Willi Carterisów. Po obu jej stronach rosły wysokie rośliny z bordowymi liśćmi, Lira sama nie wiedziała jaki się nazywały. Stanęła przed potężnymi drzwiami do willi. Były tak ogromne i przesadnie ozdobne, jak całe obejście. Najdroższy artysta wykonał najdroższe rzeźby za największą cenę. Przedstawiały takie niewinne rzeczy, koniki na biegunach, małe aniołki i kwiatki. Potencjalny gość nie mógł nawet spodziewać się, jakie sekrety ukrywają te ozdoby.

Lira mocno zapukała i starała się przyjąć możliwie najprzystępniejszą minę.
- Och, ależ panienka zmokła! -   wykrzyknął Pikcis, ich kamerdyner - Niech panienka wchodzi!
    Pikcis zajął się nią najlepiej jak mógł, jak zawsze. Ale robił przy tym taki rumor, że William nie mógł tego nie usłyszeć.
- Dobry wieczór, ukochana - powiedział, schodząc po złotych, kręconych schodach, żeby pocałować ją w czoło. - Długo cię nie było, martwiłem się.

    Lira podejrzewała, że nawet jeśli nie było by jej kolejną dekadę, to niezbyt by się tym przejął. Ale może zbyt przeceniała jego nieuwagę. William obejrzał ją z góry na dół.
- Zaraz… - przecedził przez zęby. - Co ty masz na sobie?

    No tak. Trudno było nie zauważyć. Przecież Lira nadal miała na sobie jedną z sukienek Telimeny.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz