Szybkim krokiem podążała w stronę parku, gdzie miała spotkać się z przyjacielem. Już z daleka mogła dostrzec sylwetkę chłopaka, który stał do niej plecami. Jego ciemne włosy rozwiewał na wszystkie strony świata chłodny wiatr, który owiewał jego bladą jak ściana skórę. Gdy ten się odwrócił, dziewczyna pomachała do niego z uśmiechem i podeszła bliżej, by przywitać się z Jacksonem.
- Wszystkiego najlepszego! - zawołał chłopak, rzucając się na szyję Kate.
- Dzięki Jackson, ale... zaraz... mnie... udusisz... - wydukała, ledwo oddychając.
- Oj, wybacz - odparł zmieszany, śmiejąc się i nerwowo pocierając ręką kark.
- Proszę, to dla Ciebie - powiedział, szczerząc się szeroko i wyciągając w jej kierunku średniej wielkości paczkę.
- Jaką mam pewność, że to nie bomba?
- Żadną - wraz z tym słowem na jego twarzy pojawił jeszcze bardziej przerażający uśmiech.
- Jaką mam pewność, że to nie bomba?
- Żadną - wraz z tym słowem na jego twarzy pojawił jeszcze bardziej przerażający uśmiech.
Otworzyła paczkę patrząc na niego podejrzliwie. Po nim to nigdy nic nie wiadomo. To mógł być podstęp. Jednak to, co ujrzała w środku, przerosło jej wszelkie oczekiwania.
W pudełku była granatowa...
- Maska?
- Nie tylko - powiedział, przybierając tajemniczy wyraz twarzy i mrugając jednym okiem.
Zajrzała pod maskę i faktycznie - pod nią był tego samego koloru materiał.
- Co to jest? - zapytała.
- Sukienka.
- Po co mi ta sukienka?
- Jak to po co? Idziesz ze mną na bal z okazji otwarcia galerii sztuki. Oczywiście jako przyjaciele - dodał mrugając prawym okiem. On ma chyba jakiś tik nerwowy - pomyślała dziewczyna.
Z lekkim zawahaniem pociągnęła za owy materiał, który był dosyć miły w dotyku. Wyciągnęła sukienkę, o której zdążyła dowiedzieć się od Jacksona. Chłopak przejął od niej pudełko, by mogła dokładnie przyjrzeć się kreacji.
Była to co prawda prosta sukienka z niezbyt dużym dekoltem, usłana delikatnie brokatem, dzięki czemu wyglądała jak niebo nocą, jednak w jej prostocie tkwił szyk i elegancja, która idealnie pasowała do uroczystości, na którą miała ją ubrać. Tylko był jeden mały szczegół, a mianowicie...
- Nie przypominam sobie, żebym się zgadzała na jakiś bal.
- Jakby mnie to obchodziło.
- Och, no tak. Jak zwykle nie mam nic do powiedzenia - odparła z wyrzutem, jednak chłopak jak zwykle puścił jej uwagę mimo uszu.
- Bal zaczyna się o 20, będę po Ciebie około 19:30.
- Ale... kiedy jest ten bal?
- No dzisiaj - powiedział przyjaciel Kate, lekko zmieszany.
Dzisiaj? Dzisiaj?! DZISIAJ?! - w głowie dziewczyny włączyła się syrena alarmowa.
Jej oczy osiągnęły rozmiar spodków do filiżanek. Szybko sprawdziła na zegarku godzinę. 12:31. Niby miała jeszcze czas.
- Jackson... - zaczęła spokojnym głosem, jednak po minie bruneta widać było, że po tylu latach znajomości rozpoznał już, iż to tylko cisza przed burzą.
- Posłuchaj mnie uważnie... Pytasz mnie... Nie. Nie pytasz. Informujesz mnie, że idę z Tobą na otwarcie galerii sztuki i oznajmiasz mi, że mam zaledwie kilka godzin na wyszykowanie się?! Co z Tobą nie tak?!
Przerażony Jack przełknął głośno ślinę, wręczył jej z powrotem paczkę i zaczął się cofać.
- To... Ja już może pójdę i... będę u Ciebie około 19:30, pamiętaj. To ten... Em... Pa! - próbował wymigać się chłopak, po czym wraz z ostatnim słowem zniknął z zasięgu jej wzroku.
W myślach wyklinała go wniebogłosy, ale podświadomie się cieszyła, że Jackson znowu wyrwie ją gdzieś z domu.
Gdy tylko wróciła do ciepłego domu, przygotowała jedzenie, z którym zasiadła wygodnie w salonie na miękkiej kanapie, owijając się puszystym kocykiem i pogrążyła się w lekturze, którą zostawiła dzień wcześniej na stoliku. Gdy przeczytała około 5 rozdziałów, zerknęła na zegar wiszący na ścianie i ujrzała, że dochodzi już godzina 15 i zaczęła się szykować, aby Jackson nie musiał na nią czekać. Po dwóch godzinach była już przebrana i właśnie poprawiała niesforny kosmyk wystający z jej wysoko upiętego koka, gdy w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Poprawiła jeszcze czarną wstążkę od maski i przejrzała się ostatni raz w lustrze. Granatowa sukienka od Jacksona idealnie komponowała się z jej kasztanowymi włosami i o dziwo nie miała problemu z dobraniem butów, gdyż jej czarne baletki z brokatem, które kupiła w zeszłym miesiącu, idealnie komponują się z jej kreacją. Przerzuciła sobie przez ramię małą, czarną torebkę, w której miała telefon, portfel i klucze, a następnie ruszyła w stronę drzwi, za którymi ujrzała czarnookiego bruneta w czarnej masce idealnie komponującej się z garniturem, którego na jej widok zamurowało.
- Śliczna sukienka - skomplementował ją przyjaciel z zadziornym uśmiechem, standardowo mrugając prawym okiem.
- Dzięki, taki worek po ziemniakach dostałam ostatnio - odparła z sarkazmem, odwzajemniając uśmiech. Odpowiedział jej tylko śmiech Jacksona, którego wyminęła, czując na sobie jego uważne spojrzenie.
***
Po około 20 minutach jazdy przyjaciele stanęli przed ogromnym, białym budynkiem z marmurowymi filarami. Późna pora i delikatne oświetlenie w postaci sznurów okrągłych lampek rozwieszonych tu i ówdzie nadawały scenerii bardzo uroczy i romantyczny nastrój, co Jackson - który od dawna skrycie podkochiwał się w Kate - postanowił wykorzystać i objął dziewczynę w talii, uśmiechając się lekko pod nosem w odpowiedzi na jej zachwyt owym miejscem, które nieudolnie próbowała ukryć.
- Podoba Ci się - bardziej stwierdził, niż zapytał, lecz zielonooka i tak czuła potrzebę odpowiedzi, choćby po to, by zetrzeć ten pewny siebie uśmieszek swojego przyjaciela.
- Chciałbyś - mruknęła jedynie, lecz skrycie dalej podziwiała cudowny budynek i całe tłumy ludzi czekających na otwarcie. Podziwiała kobiety w cudownych sukniach wieczorowych, w pięknych, najbardziej wymyślnych fryzurach, mężczyzn w idealnie skrojonych, w większości bardzo drogich garniturach i zastanawiała się, jakie ważne osobistości chowają się za tymi maskami.
Po kilkunastu minutach opóźnienia dwójka przyjaciół mogła oficjalnie uczestniczyć w balu. Jackson nadal obejmował Kate w talii, co było dla niej dość niezręczne, ponieważ ten nigdy wcześniej nie traktował jej w ten sposób. Mimo tego nie skomentowała jego zachowania, gdyż nie chciała, by zrobiło się niezręcznie i udawała, że to normalne i wcale w jej to nie przeszkadzało. Gdy ten witał się praktycznie z każdą napotkaną osobą, jakby znali się od dziecka, dziewczyna przeprosiła na chwilę, za powód podając potrzebę pójścia do toalety, gdy tak naprawdę chciała po prostu rozejrzeć się po wielkiej sali, która wzbudzała jej zachwyt i bliżej przyjrzeć się pięknym obrazom, które wisiały na wszystkich ścianach.
Kate podziwiała jeden z obrazów, na którym znajdował się bukiet kwiatów ułożony w ten sposób, że można zdawało się, iż znajduje się tam twarz.
- Niesamowita iluzja... - mruknęła cicho pod nosem.
- Tak, faktycznie. Ten obraz jest znakomity i zaskakujący. Jak zresztą wszystkie tutaj.
Dziewczyna odwróciła głowę w stronę, z której dochodził głos i ujrzała na oko 30-letniego mężczyznę, przynajmniej tak wnioskowała - przez granatową maskę trudno było to stwierdzić.
- Maurycy Beaglin. Miło mi - przedstawił się czarnowłosy jegomość, ujmując dłoń zielonookiej i składając na niej delikatny pocałunek.
- Kate - odparła krótko, zaskoczona jego zachowaniem.
- A więc Kate, dlaczego tak piękna dziewczyna przyszła sama na taki bal? - spytał, lecz Kate nie było dane udzielić odpowiedzi na pytanie, gdyż jego kiepską próbę podrywu przerwał przeraźliwy krzyk, który zwrócił uwagę wszystkich zgromadzonych.
Na salę wpadła przerażona, rudowłosa kobieta przeraźliwie krzycząc. Ktoś próbował ją uspokoić. Dziewczyna zatrzymała się na chwilę i wskazała w stronę toalet.
- T-tam... Na zie-emi...
- O co chodzi? Proszę Pani, proszę się uspokoić - powtarzał mężczyzna stojący najbliżej niej, trzymający dłoń na jej plecach, by nieco ochłonęła.
- O-ona... Je-jest... Martwa... - po ostatnim jej słowie na sali zapanowała cisza. Jakaś kobieta podeszła do łazienek i otworzyła drzwi damskiej toalety. Na całej sali nastąpiło poruszenie. Na kafelkach leżała blondwłosa, młoda kobieta w kałuży krwi.
- Co za koszmar! Jak tak można?! Kto to zrobił?! - krzyki oburzenia i przerażenia dało słyszeć się wszędzie dookoła.
- Kate! Mój Boże, tutaj jesteś! - usłyszała dziewczyna zaraz po tym jak ktoś zatrzasnął ją w uścisku.
- J-Jackson...
Dookoła pełno było śladów krwi i świeżej, zielonej farby. Choć widok był makabryczny, tłum ludzi, kierowany zwykłą ciekawością, napierał na drzwi. Wśród zgromadzonych niósł się złowieszczy szept i zduszone okrzyki strachu. Nim na miejsce przyjechała policja, goście stworzyli już kilkanaście teorii, co mogło zajść w tej eleganckiej, marmurowej toalecie. Kate stała jak sparaliżowana, jakby nie docierały do niej żadne głosy ze świata zewnętrznego. W milczeniu przyglądała się czemuś, co dziwnym trafem nie zwróciło uwagi tłumu. Na lustrze, w którym odbijała się ta cała przerażająca scena, namalowany był dziwny symbol. Kate gorączkowo próbowała przypomnieć sobie, skąd go zna, bo była pewna, że już go gdzieś widziała
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz