niedziela, 23 września 2018

TA PASKUDNA!

                  To była burzowa noc. Topole i sosny zdawały się klękać przed porywistym wiatrem, przez co cieńsze gałęzie opadały z głośnym hukiem na ziemię. Wszelakie żywe istoty zaszyły się w jakichś schronieniach o różnej wytrzymałości i wielkości. Jednak pomimo nawałnicy po miejskiej drodze sunęła niewielka istotka. Ciasno okalana płaszczykiem przemoczonym do suchej nitki , z cieniutkimi rudoblond włosami wymykającymi się spod kaptura. Dzielnie szła przez zawieruchę, choć kolana i szczęka jej się trzęsły, a o czuciu w stopach dawno zapomniała. Szła i szła, aż w końcu doszła do niewielkiej , zadbanej chatki na obrzeżach miasta. Zapukała dwa razy i mocno zacisnęła palce na klamce, jakby przerażona, że zaraz mogłaby zemdleć. Drzwi otworzył jej wysoki mężczyzna. Ubrany był w tani frak i poprzecierane skórzane buty. Zaprosił ją ruchem ręki do środka, a ona, posłuszna jak baranek, weszła.
                  
                 Budynek okazał się w środku bardzo przytulny. Miał kominek i duży okrągły stół, przy  którym czekał na nią cały tuzin ludzi najróżniejszej maści. Była wśród nich m.in. nastolatka o długich białych włosach i przenikliwie czerwonych oczach. Na jej ramieniu wylegiwał się mały smok, oraz dziecko z kocimi uszkami i długim puszystym ogonem. Nowo przybyła zdjęła kaptur, ukazując swoje oblicze. Wyglądała na 17, może 18 lat, lecz była bardzo drobniutka. Włosy miała splecione w luźną kitkę.  Jej twarz miała ostre rysy i liczne piegi. Oczy były w kolorze lawendy. Ubrana była w przemoczony płaszcz, który po rozpięciu ukazał ciemną sukienkę ze wzorkiem w czerwone kwiatuszki. We wnętrzu jej dłoni było widać znak oka z literami L i C, a na palcu mimo młodziutkiego wieku, obrączkę. Dziewczyna usiadła na jedynym wolnym miejscu, obok białowłosej.
-Przepraszam za spóźnienie – powiedziała po zajęciu miejsca.
-To nie twoja wina, Liro. Gdyby zależało im na punktualności, nie organizowaliby zebrania podczas takiej burzy – stwierdziła dziewczyna ze smokiem.
-I w dodatku pośrodku lasu –mruknęła Lira.
-Bo to wcale nie tak, że większość z nas umie się teleportować – parsknęło śmiechem kocie dziecko.
-Feles, przecież wiesz jak wyczerpująca jest teleportacja. Z kolej ty Aris, nie usprawiedliwiaj niepunktualności Liry naszą słabą lokalizacją. – To mężczyzna, który otworzył drzwi Lirze się odezwał.- Dziękuję, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością. To prawdziwa rzadkość, zwłaszcza od czasu, gdy wyszłaś za mąż za Lorda Carterisa.
-Wiesz, że on nie popiera naszej działalności – Lira poprawiła się na krześle.
- On nigdy nie rozumiał, że problemy naszego świata nie rozwiążą się same. Tu potrzeba interwencji Boskiej, tudzież naszej. Temu krajowi potrzebna jest rewolucja! Całkowita zmiana systemu!
- Ale to jest nasz cel długoterminowy, prawda Jordick ?- słowa te padły od kobiety siedzącej po jego prawej stronie, prawdopodobnie jego żony -  Na razie roznosimy ulotki, pomagamy ludziom w potrzebie i… Och, Lira skarbie, ale żeś przemokła, lepiej idź się przebrać do sypialni. Możesz pożyczyć  jakąś starą sukienkę Telimeny.
   Lira, doskonale wiedząc, że z Heylen nie ma żartów, udała się do sypialni na tyłach domu. Zastanawiało ją, co zrobił Feles, że awansował z podsłuchiwania zebrań przez dziurkę od klucza na uczestnictwo w nich.
                    Lira otworzyła drzwi sypialni i zajrzała do otwartej szafy. Sukienki Telimeny, były co prawda śliczne, ale strasznie niewygodne i pełne drutów. Po krótkim zastanowieniu wybrała fioletową z rozcięciem na udzie. Nie wybrała jej ze względu na jakieś szczególne walory estetyczne, po prostu najmniej ograniczała swobodę ruchów. Przebrana wróciła do pokoju z kominkiem, gdzie zdążyła rozpętać się III wojna światowa.
                   Jedna połowa zgromadzonych stała po jednej stronie stołu, druga po drugiej. Jedna strona była zajmowana przez Heylen, Aris i bliźniacze siostry o włosach w kolorze koralu. Po drugiej stronie stał Jordick, Feles oraz jakiś wysoki i chudy mężczyzna o długich granatowych włosach. Krzyczeli na siebie żywo gestykulując. Lira nawet nie próbowała ich rozdzielić, wiedziała z doświadczenia, że to nic nie da.  Stała więc tylko parząc na tą pseudopatriotyczną organizację, która choć miała ambicje i dobre intencje, to zdolność negocjacji  miała na poziomie średnio ogarniętego dziecka z przedszkola. Żywiła jednak wielką sympatię do tych ludzi. 
                   Po śmierci jej rodziców Heylen i Jordick zaopiekowali się nią i wychowali jak własną córką. Oznaczało to również,  że Lira spędziła znaczną część  dzieciństwa w towarzystwie Ismeny i Telimeny, sióstr bliźniaczek o włosach w kolorze koralu, którymi największą ambicją było zamążpójście. W dzieciństwie uwielbiały bawić się w ślub. Zabawa ta polegała na tym, że przywdziewały białe sukieneczki, a na głowę zakładały imitację welonu. Lira była zmuszona być panem młodym i księdzem zarazem, co ją zawsze niezmiernie  bawiło. Przełom w tej zabawie nastąpił, gdy rząd zalegalizował rozwody, wtedy bliźniaczki dołożyły do swojej ulubionej zabawy wątek intercyzy i rozwodu. Niedługo jednak po wymyśleniu tej zabawy do sąsiedztwa wprowadziła się Aris z rodzicami. Obydwie miały 12 lat i podobne zainteresowania w postaci robienia psikusów i żarcików, więc szybko się zaprzyjaźniły. Nigdzie na świecie nie było dwóch takich jak one. Były największą zmorą każdego sklepikarza w Aurelii. A to komuś ukradły bułkę słodką, a to przedziurawiały latawce. Raz nawet dorysowały wąsy jakiejś pani na okładce bardzo poczytnej książki. Jednak najbardziej były dumne z odbicia małego smoczka z cyrku. Czuły się przez to jak super bohaterki, bo wiedziały że w cyrku prędzej czy później smok umarłby z wycieńczenia, a tak mógł wieść przyjemny żywot na ramieniu Aris. Ich przyjaźń wydawała się nienaruszalna, aż do pewnej feralnej nocy.

                               ***  Dwa lata temu ***

-Jak to ci nie pozwalają iść na to przyjęcie! To jest przecież niepowtarzalna okazja by się zabawić w tej zatęchłej mieścinie! – piekliła się Aris leżąc na swoim łóżku.
-Też mnie to zastanawia! Przecież tam każdy idzie! Nawet ta głupia paniusia Marisol! – Lira naprawdę nie rozumiała decyzji swoich przybranych rodziców. Co jest niby takiego złego w tym spotkaniu towarzyskim?
-Wiem! – Aris zerwała się z łóżka – Po prostu się wymknijmy. Ty powiesz, że idziesz do mnie na noc, a ja to potwierdzę. Rzeczywiście do mnie wpadniesz, ale tylko po to, by się wyszykować na wieczór. Potem już prosta droga na przyjęcie i  zabawę do białego rana!
-Dobry plan! Koniecznie muszę udobruchać Ismenę by pożyczyła mi tę sukienkę z białego muślinu.  
-Och, ty tak ślicznie w niej wglądałaś na urodzinach Jaśmin!
-A ty co założysz?
- Daj spokój, chyba zapomniałaś, że ja nie mam sióstr modniś.
-Oj,  coś ci wykombinuję.
-Naprawdę nie ma takiej potrzeby.
-Szyszy, nic już nie mów, ja już cię upiększę.
                         Plan Aris poszedł jak po maśle. Heylen bez problemu zgodziła się na nocowanie u Aris, a Ismena zgodziła się pożyczyć sukienkę, ale pod warunkiem, że wróci do niej nienaruszona i Lira da jej pół kostki perfumowanego mydła. Dostała nawet od niej do kompletu granatowy szal w białe ptaszki, co by jej nie przewiało podczas drogi powrotnej.
-Dałabym ci też moje eleganckie buciki, ale nie zmieszczą się na te twoje gigantyczne giczoły. –powiedziała Ismena z szyderczym uśmieszkiem, pakując sukienkę i szal do małego tobołka, by nie wzbudzić podejrzeń Heylen.
-Odpuść sobie. Poza tym, to nie mi eksplodowała na szyi obróżka z pereł przy kichn...-zaczęła Lira, ale dostała po głowie poduszką rzuconą przez Ismenę.
-Proszę, oto twoja sukienka.- Ismena podała jej paczuszkę z niewinnym uśmiechem.
Po otrzymaniu pakunku, Lira pośpiesznie opuściła dom i udała się do Aris. Dziewczyna czekała na nią w drzwiach domu, cała w skowronkach.
-Wchodź, śmiało!- powiedziała i zaprosiła Lirę do środka ruchem ręki.
                Następną godzinę spędziły szykując się na to wiekopomne wydarzenie. Poprosiły nawet brata Aris, Jina, by rozpalił kominek (jej nie wolno było się go dotykać, po tym, jak próbowała do niego wrzucić w gniewie swoją kuzynkę), bo chciały zakręcić włosy, które zazwyczaj były proste jak drut. Gdy już się wyszykowały, przez chwilę zaczęły podziwiać efekt swojej pracy. Lira, nie mogła się napatrzeć na to, jak jej przyjaciółka ładnie wygląda. Zakręcone włosy okalały jak aureola rozanieloną twarzyczkę, usta były podkreślone czerwoną szminką, w uszach dyndały złote kolczyki w kształcie księżycy, a szkarłatne oczy wydawały się Lirze jeszcze śliczniejsze niż zazwyczaj. Ubrała się w długą czerwoną sukienkę. Była ona dość skromna, pozbawiona wszelkich ozdób, z dekoltem w serek.
-Oj, nie patrz tak na mnie!- Zmieszała się Aris i spróbowała poprawić spinkę, jednak ta spadła jej na podłogę.
-Spokojnie. Chyba powinnaś częściej zakręcać włosy. – Lira podniosła spinkę i wpięła ją we włosy przyjaciółki- Nie musimy przypadkiem już iść?
-Raczej tak.
                 Jako, iż dom panny Spencer, w którym odbywało się owe przyjęcie, oddalony był niecały kilometr, dziewczyny  postanowiły iść pieszo. Gdy dotarły na miejsce, ich oczom ukazał się przepiękny pałacyk z olbrzymim ogrodem, w którym już zaczynała się w najlepsze zabawa. Panna Spencer była znana ze swoich przyjęć odbywających się co roku. Przychodził na nie prawdziwy przekrój społeczeństwa, a zabawa zawsze była przednia. I po taką właśnie zabawę postanowiły przyjść Aris i Lira.
Choć dziewczyny bawiły się doskonale, po pewnym czasie zdecydowały, wykorzystując podle fakt, że właścicielka domu leży już w stanie mocnego upojenia alkoholowego na kanapie (podobno zawsze miała słabą głowę do wina), że czas na małe buszowanie po domu. Po cichu wymsknęły się na górne piętro, gdzie gościom nie wolno było przebywać. Wędrowały przez pokoje wyłożone seledynową boazerią ze ślicznymi meblami wykonanymi z hebanu. Po przejściu wielu korytarzy i schodów, dotarły do pokoju, który prowadził na strych przez drabinę. Zaciekawione pospiesznie wspięły się po drabince i w okamgnieniu były na strychu. W pomieszczeniu było ciemno, jedynym źródłem światła było niewielkie okno dachowe, ze śliczną, zdobioną okiennicą. Aris podeszła do okna i je otworzyła i wygramoliła się na dach. Podała rękę Lirze, którą ta z chęcią wzięła  i wspięła się w ślad przyjaciółki. Trochę martwiła się o sukienkę Ismeny, ale w tamtej chwili mało ją to obchodziło, bo widok z dachu zapierał dech w piersi. Widać było śliczny gaj sosnowy, który jak wstążeczka przecinała rzeka Idyl. Wpadała gdzieś ona na granicy horyzontu do Oceanu Kadesz. Gdyby się było z drugiej strony budynku, widać by było roziskrzoną Aurelię, a może nawet ruiny świątyni bogini Nekke. Lira widziała co prawda nie raz o wiele lepszy widok z  wieży ratuszu, ale była ona najczęściej zatłoczona, a tu Lira była prawie sama i mogła się zatopić w swoich rozmyślaniach.
- Opłacało się trochę poszperać, nie? –zagaiła Aris
-Tak Tak – Aris brutalnie wyrwała Lirę ze świata marzeń i jej własnych myśli
- Coś ty taka zamyślona?
-Po prostu coś sobie uświadomiłam.
-Co?
-Nigdy żadna z nas nie miała chłopaka.
-Chłopaka?
-No adoratora, miłość swojego życia, jak zwał tak zwał.
-W sumie, zawsze wystarczałyśmy sobie nawzajem.
-Och, na boga Aris! Ty nic nie rozumiesz! Możemy spędzać razem czas, ale w życiu też trzeba mieć męża! Przecież za ciebie nie wyjdę.
-Szkoda. Wtedy oszczędziłabyś sobie wielu trudów i smutków związanych z przedstawicielami płci przeciwnej.
-Chyba nie mówisz serio?
-A czemuż by nie?
-Bo to niemożliwe!
- Liro, jesteś najwspanialszą osobą jaką znam! Jesteś dla mnie wszystkim, WSZYSTKIM! Nikt nie mógłby być dla mnie tak dobry i wspaniałomyślny jak ty. Nie mogę nawet znaleźć słów, by opisać ile bym dała, by móc z tobą spędzić resztę życia, bo ja cię kocham. Kocham tak, że poruszyłabym niebo i ziemię, byleby ta miłość miała jakąkolwiek przyszłość.
Lira oniemiała. Po jej policzku ciekła łza. Nie mogła pojąć, dlaczego Aris jest dla niej taka paskudna. Przecież wiedziała, czym kończy się taka miłość, a Lira miała większe ambicje niż zawiśnięcie na stryczku przy rynku główny. Pospiesznie zeszła z dachu i niemal w susach skoczyła z drabiny. Biegła przed siebie, ile sił w nogach, a każdy oddech, każda łza był na wagę złota. Nagle wpadła na coś. Po szybkim rozeznaniu stwierdziła, że jest to młody mężczyzna.
- Co panienka tu robi? Nie powinno panienki tu być. Odprowadzę panienkę na dół- powiedział nieznajomy i podał jej ramię.- A właśnie! Gdzie moje maniery? Nazywam się William Carteris, a panienka?
-Lira Haylen. –wydukała i wzięła go za ramię.
 Wtedy jeszcze nie wiedziała, że patrzy na swojego przyszłego męża…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz