czwartek, 20 września 2018

Siedem Grzechów Głównych


W zamierzchłych czasach, kiedy czarna magia dopiero miała swoje początki, a w okolicy roiło się od drobnych rabusiów, czyhających na podróżnych w starych, rozpadających się ruinach, spór toczyły ze sobą dwa światy: ludzi i tajemniczych stworzeń zwanych Klanem Demonów.
Najsilniejsi z klanu nazywali samych siebie Dziesięcioma Przykazaniami. Większość z nich miała wielkie kruczoczarne oczy, przywodzące na myśl otchłań piekielną. Ich wzrok był niezwykle przeszywający, tak mocno, że wywoływał ciarki  na całym ciele tego, kto ich spotkał. Poruszali się groźnie, a ich ruchy przywodziły na myśl dzikie zwierzęta, takie jak wilki czy pełzające węże. Ich ciała zmęczone bojem, naznaczone bliznami były niekompletne. Niektóre części ciała zastąpione były częściami pochodzenia zwierzęcego czy różnymi metalowymi elementami. Nie mieli litości, tratowali wszystko i wszystkich na swojej drodze. Były to osoby obojga płci – kobiety i mężczyźni, ale najstraszniejszymi byli ci, których płci nie dało się jednoznacznie określić. Wszyscy podejrzewali, że Klan Demonów przybył z innego wymiaru, by obalić króla.
 Pewnego upiornego dnia, kiedy księżyc krył się za zasłoną chmur, ludzie, okoliczni mieszkańcy, na czele z królem zwołali radę, podczas której zawarli sojusz przeciwko Demonom – czarnym owcom okolicy. Ustalono, że potwory te zostaną wtrącone do podziemnych lochów w podłym zamczysku na skraju lasu i tam zapieczętowane będą na wieki wieków. Jak postanowiono, tak zrobiono. Demony te szybko zapragnęły zemsty. Wołając w lochach o pomstę, domagały się sprawiedliwości.  Ludzie wciąż znikali, a co gorsze - jeszcze częściej ginęli w tajemniczych, niewyjaśnionych okolicznościach. Było wielu, którzy, goniąc za sławą, chcieli temu zapobiec, lecz i ich spotykał podobny los – przepadali jak kamień w wodę. Tylko jedna postać okryła się chwałą. Była to jedna ze świętych rycerzy, należących do tajemniczego zgromadzenia Siedmiu Grzechów Głównych.
Etariel all Might – córka króla, siedziała w swojej komnacie na marmurowym parapecie i zamyślona spoglądała swymi jasnoniebieskimi oczami na ciemny las otaczający zamek. Miała niezwykle jasne włosy, które były zasadniczo białego koloru, jakimś cudem nienagannie upięte w kok.  Jej skóra była niemal tak biała, jak kartka papieru. Wyraźnie odznaczała się na tle granatowej sukni, która osłaniała niemal całe ciało – zasłaniała długie nogi, talię i znaczny kawałek szyi. Spod długiej sukni nigdy nie było widać jej stóp, zawsze ubranych w piękne pantofle. Na drobnej głowie nosiła małą tiarę, świadczącą, że przynależy do królewskiego rodu. Mała tiara była wielkości niewielkiego glinianego kubka na ciepłe napary. Cała pozłacana mieniła się blaskiem szlachetnych kamieni, które znajdowały się na jej środku. Kamienie te były bliżej nieokreślonego pochodzenia. Ich niebieski odcień przypominał lapisy.
- Panienko, pora ruszać – powiedział Hedrikson, wyrywając Etariel z zamyślenia.
- Nie chcę jechać – odpowiedziała przekornie. – Wolę zostać tu, w zamku.
- Ciotce będzie przykro, jeśli nie przyjedziesz…
-I co z tego?! I tak jej nie lubię! – Oburzyła się Etariel, wciąż rozmyślając o tajemniczej pieczęci i kluczu do niej. Hedrikson zamyślił się. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- O ile dobrze pamiętam, ciotka zawsze miała dla ciebie prezent. Może tym razem też sprawiła ci coś ciekawego?
- Próbujesz mnie tym przekupić? – Parsknęła.
- Wiesz, zawsze trzeba mieć nadzieję. Być może będzie to klucz do czegoś niezwykłego?
- No dobrze, ale skończ mnie zamęczać tym swoim ględzeniem.
Od wyjazdu z Liones minęło parę godzin. Na niebie pojawiało się coraz więcej chmur, które niechybnie zwiastowały deszcz. W oddali słychać było grzmoty, a niebo raz na jakiś czas przeszywały błyskawice.
- Co się stało? – zapytała Margaret, wierna pomocnica i niezwykła siostra zarazem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz