czwartek, 20 września 2018

Ostatnia nadzieja




Idę ulicą i wiem, że nikt prócz mnie nie interesuje się losami tego miasta. Wszyscy się gdzieś spieszą. Nikogo nie obchodzi małe miasteczko Dodson w stanie Teksas. No bo po co? Lepiej udawać, że wszystko jest w porządku, prawda? Mnie nigdy nikt nie słucha. Ludzie myślą, iż jestem głupcem. W sumie to się im nie dziwię. Jestem tylko zwykłym nastolatkiem, dlatego muszę znaleźć osobę, która pomoże mi obudzić ich ze snu, będącego dla nich życiem tutaj. Problem w tym, że nie wiem gdzie zacząć poszukiwania bohatera naszego miasta. W tym musi mi ktoś pomóc.

Ca
ła ta podróż jest bardzo spontaniczna. Jako małe dziecko czytałem bardzo dużo komiksów o superbohaterach, walczących o sprawiedliwość. Teraz muszę odszukać osobę, która nie tylko będzie kimś ważnym, ale też uczciwym. Nie chcę potem żałować swojej decyzji o uratowaniu miasta. Chcę im pomóc, a nie jeszcze bardziej zaszkodzić. Od ciężaru plecaka lekko bolą mnie ramiona. Może to dlatego, że nigdy szczególnie nie dbałem o swoją formę... Po powrocie do domu zacznę regularnie ćwiczyć.
Pierwszym punktem mojej podr
óży będzie dostanie się do pewnego starszego mężczyzny w Memphis. Podobno jest to jedyna osoba, która nie uzna mnie za idiotę i doradzi mi, do kogo mam się udać następnie. Z plotek wynika, że staruszek zajmuje się dziwnymi sprawami w wolnych chwilach.
Gdy dochodzę do ulicy gł
ównej, próbuję złapać stopa. Może ktoś będzie tak miły i mnie podwiezie. Oczywiście, jestem w stanie zapłacić za paliwo, jeśli ten ktoś będzie tego chciał.
Przez godzinę nic się nie dzieje. Mogłem się tego spodziewać. Gdy już tracę nadzieję na podw
ózkę, zatrzymuje się jakiś samochód. W niewielkim srebrnym aucie siedzi kierowca – wybawca.
- Dzień dobry - witam starszego mężczyznę wielkim uśmiechem.
Staruszek ma około sześćdziesięciu lat. Wygląda na bardzo miłą osobę. Siwizna wraz z niebieskimi jak ocean oczami dodaje mu wiele energii. Nawet wąs, który nosi z nieukrywaną dumą, do niego idealnie pasuje. Wyglądem bardzo przypomina aktora Seana Connery`ego.
- Dzień dobry - kiwa głową na znak przywitania. Jego głos jest lekko zachrypnięty.
- Czy m
ógłby mnie pan zawieść do Memphis? Mogę zapłacić - dodaję szybko, by nie odjechał.
- Naturalnie - uśmiecha się lekko. - Właśnie tam jadę.
Wsiadam do samochodu i dopiero teraz uświadamiam sobie jakie mam wielkie szczęście. Nie dość, że nie muszę iść pieszo, to nie zatrzymał się żaden psychopata, kt
óry miałby w aucie Bóg wie co.
- Jak si
ę nazywasz, młodzieńcze? - zwrócił się do mnie tonem podobnym do głosu mojego dziadka.- Jestem Jake Smith, proszę pana.
- Proszę, m
ów mi Carol. Nie jestem aż tak stary, jak Ci się wydaje - zarechotał. - Do kogo się wybierasz, Jake? - pytał bardzo szczerze. Interesował się mną. Bardzo ciekawe przeżycie. Nigdy nikt nie rozmawiał ze mną w taki sposób.
- Musz
ę odnaleźć pewnego mężczyznę, który prowadzi księgarnię. Tylko on będzie w stanie mi doradzić. On mi pomoże.
- A skąd masz taką pewność? - spytał.
O tym nie pomyślałem. Możliwe, że facet nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Może wyśle mnie do domu z kwitkiem, a może i nie. Pewności nie można mieć nigdy. To właśnie jest najgorsze.
- Nie mam - odparłem cicho. - Ale mam nadzieję.
- Nadzieja matką głupich. - Carol jest bardzo mądry. Mogę śmiało to stwierdzić po tych kilku minutach. - Nie uważasz?
- Sam nie wiem - odpowiadam szczerze. - Może masz rację, a może nie... - lekko wzruszam ramionami.
- A w czym miałaby pom
óc Ci ta osoba? - jest zaciekawiony. To bardzo rzadko spotykane. W naszych okolicach nikt nie interesuje się niczym.
- Ten mężczyzna prawdopodobnie jest w stanie doradzić mi, gdzie mam się udać. W naszym mieście dzieją się ostatnio bardzo dziwne rzeczy. Ze sklep
ów znikają towary, z parkingów samochody, a z sadów owoce. Nikt nawet szczególnie się tym nie interesuje, bo uważają to za błędy w wyliczeniach lub drobne kradzieże. Na kamerach nigdy nic się nie nagrało. Jedyne, co wiadomo w tych sprawach to to, że dzieci opisują jakąś postać. Zawsze opisy są identyczne. Tylko nikt im nie wierzy. Dzieci często gadają dziwne rzeczy. Ostatnio, na przykład, piątka dzieci opisywała zaginięcie jakiegoś chłopca. Sześciolatkowie byli w stanie podać wszystko... Mówili z jakiej rodziny pochodziło dziecko, ile miało lat, jak wyglądało, gdzie mieszkało, jaka była ulubiona zabawka ich rówieśnika... To trochę dziwne, nie sądzi pan?
- Owszem - przytaknął. - Te zdarzenia są bardzo dziwne, Jake, ale nie możesz mieć pewności, że te dzieciaki nie zmyślały. Może po prostu chciały zostać zauważone. W końcu to sześciolatki.
- Może i masz rację - kiwam głową. - Ale nie bardzo chce mi się wierzyć w to, że one to wymyśliły, dlatego potrzebuję osoby, kt
óra pomoże mi pokazać to, czego już sam jestem pewien. Wiem, jak to brzmi. Ale coś tym ewidentnie jest nie tak.
Zatrzymujemy się pod sklepem w Memphis.
- Dziękuję bardzo za to, że mnie pan - widzę jak mężczyzna gromi mnie wzrokiem - że mnie tu przywiozłeś - poprawiam się szybko.
- Nie ma za co - uśmiecha się do mnie ciepło.
Wychodzę z samochodu i pr
óbuję zorientować się, gdzie jestem. To miasto jest zdecydowanie większe od mojego. Boję się aż pomyśleć jak przytłoczony czułbym się w NY albo LA. Według mapy w moim telefonie powinienem udać się na północ, więc właśnie w tym kierunku się udaję.
Moja podr
óż właśnie się zaczęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz