środa, 20 czerwca 2018

Między jawą a snem



Obudził mnie karaluch próbujący wedrzeć mi się do lewej dziurki w nosie. Cholera, co za gałgańskie warunki!  Jak mam w spokoju kontemplować obecną sytuację polityczną świata, kiedy po twarzy chodzą mi jakieś robale?
Szybko wstałem, bo karaluch zniknął mi z zasięgu wzroku, a nie miałem ochoty dłużej leżeć w tym samym łóżku co on. Ubrałem się i jeszcze z posmakiem pasty do zębów w ustach zobaczyłem kopertę leżącą na biurku. Podniosłem ją i wyjąłem ze środka kartkę:

Marku, chciałbym cię widzieć przed zbiórką w swoim gabinecie.
                                                                                  Kierownik Obozu,
                                                                                                         Ne

Nie zastanawiając się dłużej udałem się do gabinetu kierownika. W sumie nigdy go nie widziałem. Ani nie wiedziałem, gdzie jest jego gabinet.
Trochę się pogubiłem i staranowałem jakiegoś niewinnego kota - no, ale w końcu sam się nawinął - i jednak jakoś dotarłem. W sumie już w trakcie zbiórki, ale i tak nie miałem zamiaru się na nią stawiać. Cały ten obóz był jakiś sztuczny.
 
Przed budynkiem gabinetu kierownika rosły równo przystrzyżone tuje, a okna były zasunięte żółtawymi roletami. Pokonałem labirynt krzewów i zapukałem do drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc bez ceregieli kopnąłem je. Tak jakoś ze złości. Były otwarte. I obrotowe.
Z czerwonawym guzem na czole wszedłem do gabinetu. Kierownik siedział za biurkiem, na którym stały tylko puste szklanki z brązowawymi zaciekami po kawie - kto pije kawę ze szklanki? - i leżały porozrzucane długopisy.
-        Już się martwiłem, że zgubiłeś drogę - zaczął kierownik. - Chciałem już iść po rower.
-        Nigdy nie znałem drogi - odpowiedziałem. - I co by pan zrobił z rowerem?
            Kierownik wreszcie podniósł na mnie wzrok. Dopiero teraz zauważyłem jego łudzące podobieństwo do opętanego pasterza z mojego snu. W sumie chciałem go nawet zapytać, gdzie trzyma owce, ale zanim otworzyłem usta, on już mówił:
-         Czy wiesz dlaczego cię tutaj wezwałem?
-         Żeby opowiedzieć mi o pańskim rowerze? - powiedziałem bez zastanowienia.
            Kierownik-pastuch zmierzył mnie ostro wzrokiem.
-         Jesteś tutaj, ponieważ dotychczas wykazywałeś tylko swój rażący brak szacunku do naszego porywającego obozu. Nie stawiasz się na zbiórki, nie bierzesz aktywnego udziału w zajęciach, nawet nie respektujesz ciszy nocnej!
-         Ja chciałbym bardzo przeprosić, ale czy ten obóz respektuje mnie?

            Kierownikowi to się wyraźnie nie spodobało, ponieważ wstał z krzesła i nachylił się nade mną.
-         Co powiedziałeś? - opluł mnie śliną przy okazji mówienia.
-         Właśnie to. Dzisiaj rano zostałem zmolestowany przez karalucha, czy pan sobie wyobraża jakie to było traumatyczne przeżycie? Chciał włamać mi się do nosa!
-         Ty mały gałganie! - krzyknął próbując złapać mnie za koszulkę, ale w porę uciekłem.
-         Co pan robi? To przemoc, chce pan dostać niebieską kartę?
-         Wracaj tu, patafianie!
            Kierownik krzyczał, ale ja już wybiegałem na zewnątrz. To spotkanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś w tym obozie nie gra. Nie miałem nawet czasu zastanawiać się, dlaczego pastuch ze snu wyglądał tak jak kierownik obozu, ponieważ biełem na oślep. W amoku wpadłem na jakąś dziwną dziewczynę.
-         Uważaj, jak łazisz! - krzyknąłem do niej i pobiegłem dalej.
-         Marek, zaczekaj!
Chwila, skąd ona zna moje imię? Odwróciłem się na pięcie i popatrzyłem na nią. Przecież to Mia!
-         Mia - wyrwało mi się. - Jesteś prawdziwa?
-         A co, wyglądam jak z czekolady? - odpowiedziała. - Słuchaj, nie mamy dużo czasu.
-         O czym ty mówisz? Właśnie się spotkaliśmy w prawdziwym życiu, a ty mi tutaj coś o braku czasu?
-         Nie jedz niczego, co ci tu dadzą - powiedziała i rzuciła mi kosz naleśników.
-         Tego też mam nie jeść? - zapytałem. - Ciężko będzie…
-         Nie, ośle! Unikaj stołówki! - i zniknęła.
-         Ale skąd masz naleśniki?
Nikt mi nie odpowiedział. Ale czułem, że kierownik na rowerze już się zbliża.
                                                                        ***
Wszedłem na stołówkę i poczułem pyszny zapach najróżniejszych potraw. Wokół mnie dzieci zapychały ile wlezie, ale ja, przestrzeżony przez Mię i najedzony naleśnikami, nie miałem zamiaru tego ruszać. W sumie, skąd wiem, że to Mia mnie nie okłamuje? Nie, trzeba ufać ludziom, którzy dają ci dobre naleśniki.
Po paru minutach w stołówce zaczęło pachnieć coraz gorzej, a jedzenie wyglądało obrzydliwie. Kurczaki zmieniły się w zwęglone patyki, zupa w zapleśniałą papkę, a pyszne ziemniaczki z masełkiem wyglądały już raczej jak zdechłe karaluchy.
Podszedłem do najbliższego grubego chłopaka, który zjadał pięć karaluchów na raz.
-         Ej, stary, co ty jesz? - zapytałem.
            Popatrzył się na mnie, jakbym właśnie zabił mu szczeniaka.
-         O co ci chodzi? - zapytał.
-         Jak to, o co? Przecież to jest najgorsze świństwo! Jestem prawie pewien, że ten karaluch chodził mi dzisiaj po nosie.
Gruby rozejrzał się, jakby poszukiwał mojego mózgu.
-         Co mnie obchodzi, co robisz z karaluchami? To raczej twoje hobby.
Zrozumiałem, że on chyba jeszcze inaczej widzi jedzenie i postanowiłem zmienić strategię.
-         A powiedz, jak ci się śpi? - zapytałem.
-         W sumie całkiem nieźle. Mam królewski apartament. Chociaż łóżko tylko wygląda na wygodne, a tak naprawdę, to gniecie w żebra.
Chciałem powiedzieć, że to raczej jego tłuszcz go gniecie, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.
-         Ok, to dzięki - powiedziałem i czym prędzej oddaliłem się ze stołówki.
-         Wariat - usłyszałem za sobą.
                                                                       ***
Tej nocy nie miałem żadnych dziwnych snów. Zdawało mi się, że już wiem, co się dzieje na tym obozie. Po obudzeniu się zobaczyłem, że pokój wygląda jeszcze gorzej niż zostawiłem go wieczorem. Zamiast dywanu była podarta szmata, okna brudne, łóżko i materac obdarte do trocin, a o łazience, to nawet nie wspomnę. Byłoby to zbyt drastyczne.
Przed podjęciem ostatecznego kroku podsumowałem wszystkie wiadomości. Po pierwsze, trafiłem tutaj po rozpoczęciu obozu, więc nie jadłem pierwszych posiłków, dwa, miałem cholernie pojechane sny po każdej kolacji, wykluczając wczoraj. Trzy -  wczorajsze zdarzenie na stołówce mówi samo za siebie. No i Mia. Ona właściwie sama mi to powiedziała.
            Wymknąć się z obozu nie było nawet aż tak trudno, jak się spodziewałem. Parę kroków i byłem już w autobusie do miasta. W informacji turystycznej poznałem drogę do najbliższej komendy policji. Byłem tam już w mniej niż godzinę. Znacznie zaoszczędziłbym na czasie, gdyby nie zabrali nam telefonów na obozie.

            W kilka minut później rozmawiałem już z komendantem Andrzejem Anżejem. Rodzice skrzywdzili go doborem imienia do nazwiska.
-         Co to była za nagła sprawa, mały? - zagaił. - Mam nadzieję, że to nie kolejny smarkaty żart. Wiesz, że wtedy rodzice będą musieli zapłacić całkiem niezłą karę?
-         Zapewniam komendanta, że to nie jest żart. W ogóle to całkiem poważne.
-         Może mi to streścisz? Rozumiesz, dużo pracy na komendzie i takie tam.
-         Tak, tak, tylko proszę słuchać. Parę dni temu rodzice wysłali mnie na ten obóz, straszna sprawa. Już od początku uderzyły mnie panujące tam warunki. Brudne pokoje, zajęcia, które nic nie wnoszą i pewnie cały obóz jest nielegalny. Kierownik nawet próbował mnie zaatakować. Fizycznie. Psychicznie zresztą też.
-         Do rzeczy.
-         No tak. Pierwszego dnia miałem bardzo pokręcone sny. Były bardzo realne. I tak samo przez parę kolejnych. Wydawało mi się, że pojawiający się tam ludzie byli przypadkowe, ale spotkałem ich naprawdę. Wczoraj rano kierownik obozu wezwał mnie do siebie i zaczął mnie obrażać, a potem, przysięgam, chciał mnie uderzyć. On śnił mi się, a nigdy wcześniej go nie widziałem. W porze obiadu wszystko stało się jasne. Oni tam narkotyzują młodzież. Jestem pewien. Gdy nic nie zjadłem to przestało na mnie działać, ale inne dzieci nadal są zagrożone. Proszę nas ratować!
-         Słuchaj, mały, brzmisz mi na rozpuszczonego dzieciaka, który nie chce się ubrudzić na obozie i woli grać całe dnie w CS:GO. Tym razem pozwolę ci wyjść bez kary, ba, nawet możesz wziąć sobie lizaka. Dobre są, truskawkowe…
-         NIENAWIDZĘ TRUSKAWEK! A poza tym, to tak działa wymiar sprawiedliwości w naszym kraju?! Ma mnie pan bronić, a nie odsyłać z lizakiem do tego piekła!
Co, jak co, ale trzeba mi przyznać, że zawsze miałem dar przekonywania. Nie musiałem dużo krzyczeć, a komendant, bardziej dla świętego spokoju niż z poczucia obowiązku, zgodził przyjrzeć się sprawie obozu.
***

Już z okna radiowozu obserwowałem jak kierownika, kucharkę i innych pracowników obozu prowadzą w kajdankach. Kierownik krzyczał coś o tym, że robił to tylko, żeby płacili więcej, ponieważ dzieciom się podoba i że to wszystko przez tego upartego smarkacza, ale komendant Andrzej uciął jego słowa tym, że może wypowiadać się w sądzie.
Potem wyprowadził mnie z policyjnego samochodu i powiedział:
-         No, mały, nie kłamałeś. Dobrze się spisałeś. Masz tu lizaka, jabłkowego i życzę ci szczęścia!

Podziękowałem i odszedłem w stronę parkingu. Czekali już na mnie rodzice. Obejmowali mnie i obiecywali, że już nigdy nie przerwą mi, kiedy będę grać na komputerze, bo bezpieczniejsze to już niż te całe obozy i aktywne życie. Zapewniali mnie, że kochają mnie całym sercem.
            Trochę nieprzytomny po atrakcjach minionego tygodnia wsiadłem do samochodu. Gdy ruszaliśmy, rzuciłem ostatnie spojrzenie na obóz. I ona tam była. Mia. Nawet mrugnęła do mnie okiem. Mam wrażenie, że jeszcze ją spotkam. W końcu jest prawdziwa, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz