środa, 18 kwietnia 2018

Tajemnicze miejsce


Ashley przewieziono do szpitala, natomiast ja zostałam w szkole z innymi uczniami. Atmosfera była bardzo napięta i nikt nie bawił się dobrze.  Pomimo jednak ogromnego bólu, który mi doskwierał, instynktownie czułam, że kiedyś to się skończy... Josh postanowił mnie pocieszyć.
-Wiem, że martwisz się o swoją przyjaciółkę- powiedział chłopak, jednocześnie przerywając niezręczną ciszę. 
-Nie masz racji. Jestem beznadziejna. Ona cały czas cierpiała. Ashley… Powinnam być dla niej wsparciem, takim jak tarcza dla rycerza, a tym czasem… Nigdy sobie tego nie wybaczę! Zachowywałam się jak żmija- szlochałam.
-Ej, Amber, nie mów tak, bo to nie jest prawda... Zrobiłaś wszystko, co było w twojej mocy… Starałaś się tak bardzo…, a teraz… Skończ już płakać, weź się w garść i chodź ze mną.
- Dokąd? – spytałam.
- Nie mogę ci tego zdradzić. Zresztą… sama zaraz zobaczysz. Niespodzianka czeka- dodał.
Właściwie nie wiem, dlaczego, ale wstałam niechętnie. Josh obwiązał moje oczy pachnącą apaszką. Następnie wziął mnie za rękę i ruszyliśmy. Prowadził mnie powoli. Trzymając go, ostrożnie stawiałam kroki, z każdą chwilą coraz bardziej niepewna, ale i podekscytowana tym, co miałam wkrótce zobaczyć w tajemniczym miejscu. Nie mogłam się doczekać, gdy nagle Josh zatrzymał się. Na twarzy poczułam delikatny powiew wiatru.
- Czy mogę już zdjąć apaszkę?- spytałam i zniecierpliwiona, i podekscytowana zarazem.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę – odparł, w dalszym ciągu trzymając mnie za rękę.
Zrobiliśmy jeszcze kilka kroków i… Gdy Josh rozwiązał materiał, zaniemówiłam z wrażenia.

Otaczała nas cudowna okolica. To musiał być ten nowy park, który ostatnio otworzyli u nas w mieście! Wokół znajdowały się olbrzymie drzewa, a u ich podnóży zauważyć można było małe brązowe grzyby. Staliśmy na drodze pełnej małych, białych kamyków. Po prawej spokojnie rosły niezwykle śliczne krzewy różane, a na środku stała piękna altana przyozdobiona lampionami. Niebo lśniło milionami gwiazd, a księżyc w pełni odbijał się od tafli wody pobliskiego jeziorka. Tu było idealnie.
Musiałam przyznać, że Josh bardzo się postarał! Wszystko było ozdobione złotymi lampionami, a w altance na małym stoliku stało mnóstwo białych świec. Niewątpliwie wybrał idealną noc- niebo lśniło milionami gwiazd, a księżyc w pełni odbijał się w tafli wody pobliskiego jeziorka. Było cudownie, wszystko wyglądało jak we śnie czy też uwielbianych przeze mnie komediach romantycznych.
Wydawało mi się jakby czas wcale nie płynął w tym miejscu, śmialiśmy się, żartowaliśmy i rozmawialiśmy całą noc. Josh patrzył na mnie swoimi szeroko otwartymi, pełnymi radości oczami. Tak- poznał, że sprawił mi przyjemność. Dzięki niemu zapomniałam o całej tej sytuacji z Ashley. Czułam przypływ energii i… szczęścia…
Aż do momentu, w którym tę niezwykłą chwilę przerwał dzwonek telefonu... Odebrałam go, a po skończonej rozmowie odetchnęłam z ulgą...
-Dzwonili ze szpitala, z Ashley wszystko dobrze. Będzie jeszcze musiała brać leki i uczęszczać na zajęcia to psychologa, ale wyjdzie z tego- odezwałam się. 
-Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Nie mogłem już patrzeć, jak się smucisz. Nie lubię patrzeć na łzy w twoich oczach.
-Dlaczego?- zapytałam zaintrygowana.
-Gdy płaczesz, jesteś jak bezbronny ptak zamknięty w klatce. Wydajesz się być taka bezradna.
-Naprawdę?! Ja czuję się wtedy jak kaktus na środku pustyni. Samotny, niemający w nikim wsparcia- wyznałam.
-Teraz jestem z Tobą i już nie pozwolę, żebyś czuła się samotna- powiedział i objął mnie ramieniem. Odwzajemniłam uścisk. Późnym wieczorem wróciłam do domu. Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam. Tej nocy po raz pierwszy od…(nie pamiętam od kiedy) nie miałam koszmarów. Wręcz przeciwnie, śnił mi Josh i nasza … przyjaźń. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz