Ashley przewieziono do szpitala, natomiast ja zostałam w szkole z
innymi uczniami. Atmosfera była bardzo napięta i nikt nie bawił się dobrze. Pomimo jednak ogromnego bólu, który mi doskwierał, instynktownie czułam, że kiedyś to się skończy... Josh postanowił mnie
pocieszyć.
-Wiem, że martwisz się o swoją przyjaciółkę- powiedział chłopak,
jednocześnie przerywając niezręczną ciszę.
-Nie masz racji. Jestem beznadziejna. Ona cały czas cierpiała. Ashley… Powinnam
być dla niej wsparciem, takim jak tarcza dla rycerza, a
tym czasem… Nigdy sobie tego nie wybaczę! Zachowywałam się jak żmija-
szlochałam.
-Ej, Amber, nie mów tak, bo to nie jest prawda... Zrobiłaś wszystko, co
było w twojej mocy… Starałaś się tak bardzo…, a teraz… Skończ już płakać, weź
się w garść i chodź ze mną.
- Dokąd? – spytałam.
- Nie mogę ci tego zdradzić. Zresztą… sama zaraz zobaczysz. Niespodzianka
czeka- dodał.
Właściwie nie wiem, dlaczego, ale wstałam niechętnie. Josh obwiązał moje
oczy pachnącą apaszką. Następnie wziął mnie za rękę i ruszyliśmy. Prowadził
mnie powoli. Trzymając go, ostrożnie stawiałam kroki, z każdą chwilą coraz
bardziej niepewna, ale i podekscytowana tym, co miałam wkrótce zobaczyć w
tajemniczym miejscu. Nie mogłam się doczekać, gdy nagle Josh zatrzymał
się. Na twarzy poczułam delikatny powiew wiatru.
- Czy mogę już zdjąć apaszkę?- spytałam i zniecierpliwiona, i
podekscytowana zarazem.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę – odparł, w dalszym ciągu trzymając mnie za rękę.
Zrobiliśmy jeszcze kilka kroków i… Gdy Josh rozwiązał materiał, zaniemówiłam
z wrażenia.
Otaczała nas cudowna okolica. To musiał
być ten nowy park, który ostatnio otworzyli u nas w mieście! Wokół
znajdowały się olbrzymie drzewa, a u ich podnóży zauważyć można było małe
brązowe grzyby. Staliśmy na drodze pełnej
małych, białych kamyków. Po prawej spokojnie rosły niezwykle śliczne krzewy
różane, a na środku stała piękna altana przyozdobiona
lampionami. Niebo lśniło milionami gwiazd, a księżyc w pełni odbijał się od
tafli wody pobliskiego jeziorka. Tu było idealnie.
Musiałam przyznać, że Josh bardzo się postarał! Wszystko było ozdobione złotymi
lampionami, a w altance na małym stoliku stało mnóstwo białych świec. Niewątpliwie
wybrał idealną noc- niebo lśniło milionami gwiazd, a księżyc w pełni odbijał
się w tafli wody pobliskiego jeziorka. Było cudownie, wszystko wyglądało jak we
śnie czy też uwielbianych przeze mnie komediach romantycznych.
Wydawało mi się jakby czas wcale nie
płynął w tym miejscu, śmialiśmy się, żartowaliśmy i rozmawialiśmy całą
noc. Josh patrzył na mnie swoimi szeroko otwartymi, pełnymi radości oczami.
Tak- poznał, że sprawił mi przyjemność. Dzięki niemu zapomniałam o całej tej
sytuacji z Ashley. Czułam przypływ energii i… szczęścia…
Aż do momentu, w którym tę niezwykłą chwilę
przerwał dzwonek telefonu... Odebrałam go, a po skończonej rozmowie odetchnęłam
z ulgą...
-Dzwonili ze szpitala, z Ashley wszystko dobrze. Będzie jeszcze musiała
brać leki i uczęszczać na zajęcia to psychologa, ale
wyjdzie z tego- odezwałam się.
-Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Nie mogłem już patrzeć,
jak się smucisz. Nie lubię patrzeć na łzy w twoich oczach.
-Dlaczego?- zapytałam zaintrygowana.
-Gdy płaczesz, jesteś jak bezbronny ptak zamknięty w
klatce. Wydajesz się być taka bezradna.
-Naprawdę?! Ja czuję się wtedy jak kaktus na środku
pustyni. Samotny, niemający w nikim wsparcia- wyznałam.
-Teraz jestem z Tobą i już nie pozwolę, żebyś czuła się samotna- powiedział
i objął mnie ramieniem. Odwzajemniłam uścisk. Późnym wieczorem wróciłam do
domu. Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam. Tej nocy po raz pierwszy
od…(nie pamiętam od kiedy) nie miałam koszmarów. Wręcz przeciwnie, śnił mi Josh
i nasza … przyjaźń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz