Podoficer otworzył oczy. Siedział na krześle, które zdawało
się być podłączone do prądu.
„Gdzie ja jestem?!” -pomyślał. Spróbował
wstać, lecz czuł, że nie ma siły. W dodatku był przywiązany do krzesła,
co go bardzo niepokoiło. Wtem, do pokoju wszedł mężczyzna w kapturze,
zasłaniającym mu pół twarzy. Mimo kamuflażu, Clever dostrzegł, że był to jeden
z Soltarianów. Obcy stał blisko drzwi, po czym wydał z siebie dziwny odgłos.
Momentalnie, na salę wbiegło pięć równie zakapturzonych postaci, które zbliżyły
się do podoficera. Czworo z nich wyjęło rewolwery, celując w mężczyznę, piąty
zaczął rozluźniać więzy.
-Czego ode mnie chcecie?!- wrzasnął Podoficer.
-Chcemy odbudować nasze relacje z Ziemianami-odezwał
się jeden z Obcych-Będziesz nam do tego potrzebny. W bunkrach, w których kilka
godzin temu przebywaliście z Viridianą, mamy zainstalowany podsłuch. Wiemy, że
chcieliście nas zaatakować. Postanowiliśmy jednak, że jeżeli będziecie z nami
współpracować, nie zrobimy wam krzywdy.
-Co macie na myśli?- wycedził mężczyzna.
-Zawrzemy umowę. Mieszkańcy okolicznych terenów wiedzą, że
chcecie z nami walczyć. Bezgranicznie wam ufają. Wiecie przecież, że nie macie
z nami szans, jednak możemy się dogadać…
Podoficer czekał w napięciu.
-Nasze warunki - będziecie przy nas podczas każdego
spotkania z Ziemianami. Przekonacie ich, że jedyne na czym nam zależy, to
ziemie starego Erafrenu. Jeżeli oddacie nam ten teren, nie będziemy zakłócać
wam życia.
„Po co im te tereny?”- myślał Podoficer. Wreszcie odezwał
się:
-Co dostaniemy w zamian?
-Wolność- odpowiedział milczący dotąd Soltarian.
-Słucham?! To tyle?!- oburzył się mężczyzna.
-Całą umowę spisaliśmy-odezwał się jeden z Obcych i podał
mężczyźnie kawałek papieru.
Napisy na kartce były tak małe, że ciężko byłoby je
zauważyć nawet pod lupą. Podporucznik z trudem czytał kolejne słowa. Los
wszystkich Ziemian, Diany i swój stawiał na jednej szali. Wreszcie
podniósł głowę znad świstka.
-Nie mogę tego podpisać- odrzekł niepewnie Clever.
-Co?- Obcym zrzedły miny.-W takim razie będziemy musieli
zabić Ciebie i twoją towarzyszkę.
Z pokoju wyszło dwóch Obcych, którzy po chwili
przyprowadzili Dianę. Była mocno związana sznurem. W jej oczach widać było łzy.
-Jesteś pewien swojej decyzji?-zapytał któryś z Soltarian.
-Tak- z bólem odrzekł Podoficer.
-W takim razie trochę się pobawimy- uśmiechnął się
Obcy.
Dwoje Soltarian posadziło Dianę na krześle. Położyli jej
ręce na podłokietnikach i wcisnęli przycisk. Momentalnie metalowe klamry ciasno
zacisnęły się na nadgarstkach. Choć kobieta starała się wyślizgnąć jak kot,
uścisk był zbyt mocny. Jeden z Obcych wyjął narzędzie wyglądające jak ogromny
laser i zbliżył je do ręki Diany. Po chwili wszystkich oślepiło jaskrawe światło,
a przyrząd zaczął wypalać na skórze kobiety tajemnicze znaki. Diana krzyczała i
wiła się z bólu, Kosmici jednak nie przestawali. Kobieta zemdlała.
-Teraz twoja kolej -odezwał się jeden z Obcych wskazując
obślizgłym palcem na Podoficera.
Mężczyzna zacisnął powieki. Był przerażony, a w jego głowie
kłębiło się tysiące myśli. Paniczny strach przed bólem nie pozwolił mu
spokojnie oddychać. Usłyszał jak Soltarianin sięga po broń. Czuł, że Obcy
zbliża się do niego. Już wiedział, że nic go nie uratuje, gdy nagle… Obudził
się w swoim mieszkaniu zlany zimnym potem. W rogu pokoju siedziała Viridiana i
patrzyła na niego pytająco…
-Coś się stało?
-zapytał jej zdezorientowany.
Kobieta patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Po chwili wyjęła z szuflady list, otworzyła go i zaczęła czytać:
Zaproszenie
Uprzejmie
zapraszamy Pana Podoficera Topaza Clever'a na bankiet z okazji setnej rocznicy
rządów naszego władcy, Wspaniałomyślnego Krechce. Przyjęcie odbędzie się w
Pałacu Soltero w najbliższą pełnię księżyca. Prosimy przybyć przed południem.
Zaszczytem
dla nas będzie gościć Pana w naszych skromnych progach. Bardzo liczymy na
Pańską obecność.
Generał
Azer Hishe
Diana rzuciła w stronę Clever'a skrawek papieru, czekając
na wyjaśnienia. Mężczyzna czytał w skupieniu zaproszenie, ale nie odezwał się. Ponieważ wytłumaczenia
nie nadeszły, odezwała się pierwsza.
-Co to ma znaczyć?
-To nie jest żadne zaproszenie -prychnął Podoficer. -To
jest groźba. Chcą, abym podjął decyzję. Jeśli nie przejdę na ich stronę, Soltarianie
mnie zabiją. Życzą sobie, bym sam do nich poszedł, jednak jeśli tak nie zrobię,
przyjdą po mnie.
Virdiana zakryła dłonią usta. Zaczęła chodzić po pokoju,
zastanawiając się nad czymś.
-Musimy wyruszyć i to już! -krzyknęła. -Nie mamy żadnego
planu, będziemy musieli improwizować!
Kobieta obudziła rodzeństwo. Mieli bardzo dużo pracy, a tak
mało czasu. Na szczęście poprzedniego dnia Clever załadował większość zapasów i
sporządził listę, dzięki której pakowanie poszło sprawniej. Cała czwórka
powinna opuścić Ziemię kilka godzin przed południem. Pracowali od czwartej rano
i udało im się o dziewiątej wejść na pokład statku.
Resa i Koln ostatni raz obejrzeli się za siebie. Patrzyli
na pustynny krajobraz, zastanawiając się czy jeszcze kiedyś wrócą. Musieli znaleźć
sprzymierzeńców i pokonać wrogich Kosmitów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz