niedziela, 18 lutego 2018

Podróże




 - Nienawidzę podróżować statkami - oznajmił słabo Alojzy, gdy zaatakował go kolejny napad mdłości. - Głupia choroba morska - zaklął cicho pod nosem.

Podszedł do pierwszego lepszego marynarza, by spytać, kiedy skończy się ich podróż.

- Już niedługo - mruknął marynarz. - Może pójdzie pan odpocząć? Wygląda pan dość zielonkawo - oznajmił na odchodnym.



     Alojzy był pewien, że usłyszał od niego ,,szczur lądowy”. Lord Alojzy postanowił skorzystać z sugestii niemiłego marynarza i skierować się pod pokład, do wyznaczonej dla niego kajuty. Na dole kołysanie statku było wręcz przyjemne. Alojzy, położywszy się na hamaku, wsłuchał się w ledwo słyszalny szum fal. Jego powieki opadły natychmiast po ułożeniu głowy na puchatych poduszkach.

---------------------------------------------------------------------------------

      Bethy z niecierpliwością oczekiwała na przyjazd Ojca Catenburry’ego. Panna Annie zachowywała się dziś bardzo nieprzyzwoicie i non stop narzekała lub krzyczała. Kilka minut temu zaszyła się w swoim pokoju. Bethany przypuszczała, że Annie zasnęła, ponieważ w domostwie zrobiło się strasznie cicho. Nawet kocia przybłęda ukryła się gdzieś i nie dawała znaku życia.



     Gosposia kręciła się niedaleko drzwi wejściowych, w domu panował mrok, jednak Bethy ani myślała ruszać się z miejsca. Bała się, że jeśli wejdzie gdzieś w głąb pomieszczeń, natknie się na pannę Annie, która po raz kolejny na nią nawrzeszczy.

Chwilę później dało się słyszeć brzęk tłuczonego szkła. Bethany, mimo swojego lęku, musiała sprawdzić, co się stało, ponieważ nie chciała, by Lord Alojzy po powrocie był zły za zniszczenia.

     Po przejściu do salonu ujrzała narysowany na ścianie dziwny znak. Nagle Bethy przypomniała sobie o medalionie pana Alojzego, który został przez niego podarowany pannie Annie. Ten znak na ścianie obrazował identycznego skarabeusza, jaki widniał na naszyjniku. Gdy Bethany spojrzała w głąb holu, ujrzała, że drzwi do pokoju panny Annie były uchylone i miały na sobie ślady  zadrapań. Pełna trwogi Bethy zajrzała do środka. Usłyszała dziwny odgłos dochodzący z rogu pokoju, więc szybko skierowała wzrok w tamtą stronę.



     Dźwięk nasilił się, a w cieniu rozbłysnęła para białych oczu. Wtem coś zasyczało, a ostatnie, co Bethy ujrzała, to lecące na nią ostre, błyszczące pazury…

-------------------------------------------------------------------------------------------

     Ojciec Catenburry był już na ganku willi Lorda Alojzego, gdy usłyszał dochodzący z wnętrza budynku rozpaczliwy krzyk kobiety.


- Dobry Boże, to głos Bethany! - krzyknął Ojciec Catenburry.



     Przeraził się tak mocno, że figurka Marii prawie wypadła mu z ręki, a z jego twarzy odpłynęły wszelkie kolory.

- Z Bogiem -  szepnął, po czym, odmówiwszy szybką modlitwę, wszedł do środka ciemnego budynku.

     - Opustoszałe, mroczne domostwo, to nie miejsce dla mnie - pomyślał. Jednakowoż postanowił przeczesać wnętrze upiornej willi. Gdy wszedł do jednego z pomieszczeń, ujrzał okropny widok - Bethy leżała na podłodze pogrzebana pod stertą tynku, cała poharatana przez niezidentyfikowane zwierzę. Ran było niezliczenie wiele, krew sączyła się z każdej i widać było, że to utrata krwi ostatecznie zabiła nieszczęsną kobietę.



     Nagle Catenburry usłyszał za sobą piskliwe miauczenie, jakby ktoś jeździł widelcem po talerzu. Wierzący bał się obrócić w stronę dźwięku. W gardle mu zaschło, nie mógł wykrztusić słów modlitwy. Ręce niebezpiecznie mu drżały.



- Chodź...- usłyszał głos, który się nasilał.- Oszczędzę cię, jeśli odnajdziesz mój amulet i przyniesiesz go tu, do mnie. Zawiedziesz mnie, a straszny twój los. Jedź do Egiptu, do piramidy Cheopsa i wykradnij amulet.



Przerażony ksiądz zdołał tylko wydukać:

 - Zz-zgoda!!



     Kobieta o głowie kota uśmiechnęła się pod nosem… Poczuła ciepło rozlewające się po jej wnętrzu. "Już niedługo" - pomyślała i zamruczała z zadowolenia.

-------------------------------------------------------------------------------------------



     - Auć!- krzyknął Alojzy.

Jego słodki sen został brutalnie przerwany przez bolesny upadek z hamaka. Wciąż zaspany Lord podniósł się z podłogi, po czym wyszedł spod pokładu. Pierwszym, co zobaczył, był oddalający się powoli ląd…



- Nie!- wrzasnął, po czym podbiegł do tego gburowatego marynarza. - Czemu nikt mnie nie obudził, gdy byliśmy na miejscu? - marynarz spojrzał na niego, drapiąc się po karku. Po chwili oprzytomniał.

- Chyba pan zaspał - szepnął tylko. - Musi pan wziąć łódkę, proszę iść za mną - biedny chłopak był cały czerwony z zakłopotania.

-Tak to się kończy, gdy płynie się z handlowcem! - Alojzy popędzał marynarza.



     Kiedy łódka została spuszczona przez chłopaka na wodę, Lord szybko do niej wsiadł i jedyne co mu pozostało, to chwycić za wiosła i popłynąć do Egiptu samemu.


  Dwie godziny później


     Dopłynąwszy do brzegu, Alojzy odetchnął z ulgą, krople potu spływały po jego pomarszczonym czole. Droga była długa i męcząca.


- Ale nareszcie tu jestem! - radował się wielce, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech zadowolenia.    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz