środa, 3 stycznia 2018

Właściwy czas i miejsce




     Wokół panowała ciemność. Słońce jeszcze nie wzeszło, a w dżungli wszystko zamilkło. Zapukałem ponownie.

Stukot rozniósł się echem po okolicy. Czułem się jak intruz. Nie na swoim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Miałam wrażenie, że oto ktoś stawia na szali moje życie i sprawdza, ile jestem wart.

Nic. Cisza.
Wszechogarniający mrok, tak gęsty, że nie widziałem swoich butów. Już miałem ponownie zapukać, tym razem jeszcze głośniej, gdy na wprost moich oczu otworzył się mały lufcik.

Zobaczyłem parę niebieskich oczu. Znajomych i dających ukojenie.

-  Mama?

Ziemia usunęła mi się spod nóg. Spadałem.

     Ocknąłem się na łóżku w zielonym pokoju, skąpanym w blasku słońca. A za oknem chyba widziałem kawałek tęczy! Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem i co tu robię.

I nagle, w jednej sekundzie powróciły do mnie wspomnienia. Jak bolesne ukłucia os.

Fałszywy bóg.
Tyrania.
Zastraszanie.
Tortury. 
Morderstwa.
Śmierć moich bliskich…

A na końcu te błękitne oczy.

- Mamo?! Mamo!

Ona tu była, widziałem ją. To na pewno była moja mama.

     Drzwi otworzyły się. Weszła młoda dziewczyna, miała może 13 lat. Wydawała się dziwnie znajoma.

-  Obudziłeś się, Zack?
-  Hanna? - coś mi świtało w głowie.

Hanna była moją kuzynką, córką brata mojej matki… I wtedy spojrzałem w jej oczy. Były niebieskie, prawie kobaltowe… Wszystko zrozumiałem…

-  To ty mnie wpuściłaś?
- Tak. Trochę się bałam, bo ojciec wyruszył na polowanie i byłam sama, ale później cię poznałam.
-  Więc nie ma tu mojej matki?
-  Tak mi przykro, Zack. Słyszeliśmy, co się stało.
-  Przez chwilę myślałem… Miałem nadzieję, że może… jakimś cudem…

     Rozpłakałem się. Pierwszy raz od wielu lat płakałem. Wcześniej zawsze starałem się być dzielny. To jedna z moich cech. Zaciskałem zęby i patrzyłem prosto w oczy chłopakom, którzy ze mnie drwili. Zero emocji, kamienna twarz. Pasterz owiec z miną nieustraszonego wojownika, który mógłby pokonać nawet smoka. Taaaa.

     Upór cechował mnie od małego. Tak nauczyłem się chodzić - musiałem dosięgnąć do zabawki na stole. Wstałem i podszedłem, czym zadziwiłem matkę. To upór pozwolił mi wytrwać przy pasaniu owiec i jednocześnie trenować. Może nie byłem wojownikiem, ale byłem równie dobrze wyćwiczony co oni. Ojciec o to zadbał. Mówił, że mój czas nadejdzie, a wtedy muszę być gotowy. Mama uśmiechała się, gdy słyszała nasze rozmowy.

     Matka. Dzięki niej mam wielkie serce - jak mawiała. Znosiłem do domu wszystkie ranne zwierzęta, a ona troskliwie opatrywała ich rany i uczyła mnie tajników zielarstwa. Dziś sam mogłem wyleczyć większość ran. Przynajmniej to mi po niej zostało…

     Hanna podała mi wodę w miseczce z  żółwiej skorupy. Była przyjemnie chłodna. Napiłem się i wstałem.

- Pokażesz mi wasz dom? Już nie pamiętam, jak tu zielono i ładnie. U mnie ostatnio był tylko ogień i zgliszcza.
-  Słyszeliśmy, że teraz Quetzalcoatl u was rządzi. Czy bóg może być tak okrutny?
-  To nie jest bóg! To przebrany oszust, którego zabiję własnymi rękami!

     Hanna spojrzała na mnie wielkimi oczami. Po czym uśmiechnęłam się i spokojnie odpowiedziała:

- W takim razie trafiłeś w odpowiednie miejsce, w odpowiednim czasie. Chodź za mną. Musisz kogoś poznać.

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz