Poranek
był piękny. Pierwsze promienie budzącego się słońca
padały
na otuloną we śnie dziewczynę. Mimo iż nie chciała chociażby
zacząć tego dnia, wiedziała, że za błędy trzeba płacić, teraz
czy później. A nóż wszystko się rozwiąże. Z powodu zastępstw
lekcje zaczynała dopiero o godzinie
9:00.
Przechodziła
właśnie obok sąsiadki, która pełniła w okolicy funkcję kamery.
Zawsze wiedziała wszystko o wszystkich, dlatego postępując z nią
należało zachować ostrożność.
-
Dzień dobry pani Bee!
-
Witaj kochana Liso!- nigdy nie udało się jej przekonać, że Amber
to Amber, a nie żadna Lisa. No, ale jak tu przekonać staruszkę?
-
Czy słyszałaś może, o takim dżentelmenie, który się
przeprowadza? Do tej pory mieszkał zaraz obok, w Zachmurzonej
tęczy,
lecz w następnym tygodniu usiedli się w Żółwim
samolocie.-
tak, ta miejscowość miała dziwne nazwy, brane od jeszce bardziej
niecodziennych domów we wsi, a ten najdziwniejszy należał do
rodziny Clats'ów, czyli do Josha. Nie wyobrażała sobie, że jej
miłość z ławki w zaledwie pięć dni zniknie z jej małego
świata, aby zauroczyła się w nim kolejna naiwna dziewczyna. Gdy
tak pogrążała się w ponurych myślach, niespodziewanie zderzyła
się ze swoim 'obiektem westchnień'. Przerażona leżała na
asfalcie, gotowa na dalsze obelgi. Ale nie nastąpiły. Zamiast tego
chłopak wyciągnął ku niej dłoń, pomagając wstać. Nie
spodziewała się takiego gestu, zwłaszcza po wczorajszej kłótni.
-
Wiesz, przepraszam, że ostatnio na ciebie nakrzyczałem. Głupio
wyszło- podrapał się ze zdenerwowaniem w kark.
-
Nic nie szkodzi, to w końcu moja wina- uśmiechnęła się
zawstydzająco. Nareszcie miała okazję wszystko naprawić!
-
Po prostu przyznaj
się następnym razem.
No, a teraz szkoła czeka- dodał z kwaśną miną.
To
był jeden z jej ulubionych dni w życiu. Kto wie, może nawet
zapisze tą szczęśliwą
datę w
kalendarzu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz