niedziela, 7 stycznia 2018

Samotność w lesie


Niewygodny materac znowu nie dawał mi zasnąć, przewracając się z boku na bok stwierdziłem, że muszę się przejść. Zapewne było to niedozwolone, ale teraz nie miało to dla mnie większego znaczenia. Szturchnąłem Antka. Spał jak zabity. Wysunąłem głowę z namiotu. Spojrzałem na zaprószone gwiazdami niebo. Chyba tylko ono wyglądało ładnie. Czarne chmury zbierały się nad zatoczką, pomrukując leniwie, a lodowata woda obmywała burty kajaków. Jakimś cudem nikogo nie obudziłem.
Można powiedzieć, że bardziej tęskniłem za ojcem niż mamą, a podpis kochani rodzice i tak już niczego nie zmieniał. Przed wyjazdem nie zwracałem na to większej uwagi. Nigdy nie byli mi zbyt bliscy, ale teraz, gdy jestem tu całkiem sam... Nie wiem, może jestem zbyt wrażliwy? Siedziałem tak oparty o spróchniałą sosnę, domyślając się, że mam milion igieł w kapturze. Myślałem o tacie w LA i tych kilku mailach, których wcale nie powinienem oglądać. Spojrzałem na zegarek, dochodziła trzecia, obróciłem się w stronę jeziora, zielone szuwary gładziły porywy wiatru zahaczając o wysokie korony drzew, powoli zasypiałem. Wrzask, wysoki pisk, nie byłem pewny czy był to sen, czy jawa ślizgając się wzrokiem po srebrnej tarczy księżyca. Coś mi nie dawało spokoju. Wstałem. Nie wiedząc czemu, wszystko wydawało się takie inne, ten krzyk wciąż krążył mi w głowie. Chciałem sprawdzić, co to było, jakieś przeświadczenie nie pozwalało mi spać. Wszedłem w las, ścieżka wiła się pomiędzy korzeniami świerków. Wymalowane na ich pniach złote smoki połyskiwały w blasku latarki. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia co to. Kilka kroków dalej na drzewach pojawiły się seledynowe żółwie, a dalej tęcze. Pewnie któryś z obozów je malował, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nic, nawet cichego szmeru czy kroków, byłem już pewny, że przyśniło mi się to. Chciałem wracać. Znowu dopadła mnie senność, zawróciłem w stronę jeziora. Nagle tuż za mną usłyszałem czyjś głos, to był szept, rozmowa. W jednej chwili przestałem wierzyć w swój świetny plan wycieczki do lasu i poszukiwania krzyków. Bycie całkiem samemu w lesie nie jest przyjemne, kiedy zdasz sobie sprawę, że nie jesteś sam.

Już miałem wracać, a w oddali pomiędzy pniami drzew plątały się światełka pochodni. Kiedy prosto na mnie wyskoczyła dziewczyna, wrzasnąłem upadając na zimną trawę a ta tylko krzyczała.
- Mam cię! Dawaj punkty!
Po mimo tych wrzasków była dosyć ładna, blond włosy opadały jej falami wokół ramion, a błękitne oczy błyszczały zabawnie. Ubrana była w szerokie spodnie z kieszeniami w kolorze moro i ciemnozieloną bluzę z kapturem. Chyba zdała sobie sprawę, że nie jestem tym na kogo poluje. Uśmiechnęła się krzywo, schodząc ze mnie. Podała mi rękę.
- Jestem Mia - przedstawiła się, błądząc wzrokiem gdzieś pomiędzy polaną a jeziorem.
Staliśmy tak przez chwilę, co było idiotyczne, bo chyba powinienem się przedstawić
- A ja Marek - odchrząknąłem, zwracając jej uwagę.
- Skoro nie grasz, to czemu się błąkasz nocą po lesie? - zapytała.
- Nie gram?! - odparłem - W co nie gram?
- No w grę.

Była zdziwiona moim pytaniem. Przechyliła głowę na bok.

- Wszyscy stąd w nią grają. Polega na łapaniu innych uczestników, za co dostaje się "punkty"- wyszczerzyła się przyjaźnie.
- Aaa, to wszystko wyjaśnia - podrapałem się po karku. Nagle, wszystko wokół zaczęło wirować i blednąć. Odruchowo zamknąłem oczy. Po ich otwarciu nie ujrzałem lasu, a mój pokój w obozie. Westchnąłem zawiedziony. Ta druga rzeczywistość była o wiele ciekawsza, nie chciałem tu wracać. Było to jednak nieuchronne. Przymknąłem powieki i sięgnąłem do kieszeni. Grzebałem w niej trochę, nie mogąc znaleźć fidget spinnera. Wywróciłem ją na drugą stronę, była pusta. W moich oczach zebrały się łzy. Zacząłem rzewnie płakać. Straciłem właśnie moją najcenniejszą rzecz.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz