poniedziałek, 18 grudnia 2017

Niespodziewany powrót

Bestia wpatrywała się w niego wielkimi, zielonymi oczyma. Jej sierść była głęboko czarna, prawie kontrastowała z ciemnią szalupy. Potrójny ogon falował, wydłużał się i przewracał wszystkie rzeczy dookoła. Bruno leżał jak sparaliżowany, jednak zebrał w sobie odwagę. Instynktownie wyjął mały, zardzewiały sztylet z pochwy niedbale przypiętej do paska i z żywym ogniem w oczach próbował ugodzić kota. Zwierzę jednak zgrabnie unikał ciosów. W końcu Bruno dźgnął go w jeden z ogonów. Z rany zaczęła płynąć krew, kolorem przypominająca pszczeli miód. Rana sama zaczęła się zasklepiać. Teraz Bruno był pewien, że niełatwo będzie pokonać tą bestię. Nagle zwierzę rzuciło się na niego z pazurami, a statek zaczął się kołysać na wielkich falach. To oznaczało jedno- nadchodzi sztorm. Bestia  raniła swoimi pazurami twarz i ręce Bruna. Pirat jednak szybko wstał, odpychając nogami kota, i uciekł, ryglując drzwi starymi deskami.


- Jedyne co mogę zrobić, to porzucić moją kochaną łajbę i płynąć do jakiegokolwiek portu- powiedział sam do siebie.
 I tak zrobił. Stanął przy lewej krawędzi burty. Wtedy przypomniał sobie te wszystkie podróże na niej. Wyprawy do nieznanego świata, tylko on i łajba… Z namiętnością musnął barierkę, wypowiedział tylko jedno słowo:
-Żegnaj- i rzucił się w toń wodną, zmąconą pienistymi falami.
  Dopłynął do wielkiego głazu. Tam położył się na wskroś i patrzył na niebo po burzy. Ciemne chmury ustępowały bursztynowemu słońcu i niebu we wszystkich kolorach tęczy. Kątem oka spostrzegł po raz ostatni swoją łajbę, tonącą wraz z bestią na pokładzie. Jego serce było rozdarte. Stracił wszystko, co do tej pory miał, jedyną towarzyszkę. Mimo tego poczuł wielką ulgę. Pozbył się bestii. Tylko to go cieszyło. Nadal leżał, a obok- ta książka.
- Dziwne. Przecież zostawiłem ją w swojej kajucie… Pewnie jestem zmęczony…
  Spojrzał na kieszonkowy zegarek. Była 18:00. Bruno zamknął oczy i zasnął utrudzony tym wszystkim. Wstał następnego dnia, gotowy na wszystko. Głowił się nad transportem na ląd. Po chwili dostrzegł coś wydobywającego się z wody. Była to ogromna, zielona skorupa żółwia morskiego. Bruno bez zastanowienia wskoczył na nią i wiosłował rękoma do czasu, aż nowa łódź zaczęła się poruszać. Płynął dość długo, popychany błękitnymi falami i lekką bryzą. Wypatrywał upragnionego lądu, którego nie czuł już tak dawno.
  Po paru godzinach samotnej żeglugi nareszcie dostrzegł go. Zeskoczył ze skorupy i pobiegł w stronę piaszczystej plaży. Z uśmiechem na twarzy położył się na brzuchu i ucałował ziemię, za którą tęsknił. Podniósł głowę i wtedy poznał, że zna to miejsce. Plażę, która przez pewien czas była jego domem. Tam, dalej były znane mu bary i domki.
- Nie wierzę… To naprawdę mój dom. Plaża na Barbados… Ta sama, którą chciałem opuścić. Nigdy nie myślałem, że tak będę za tobą tęsknił- i zaczął się śmiać.
   Jeszcze raz ucałował piasek. Nagle dostrzegł wielki, czarny cień. Nie był to jednak kot- bestia, ale mężczyzna, którego znał.
   To był Luis. Jego dobry kolega. Wyglądał na starszego. Widoczne zmarszczki orały jego wysokie czoło. Niegdyś razem odbywali rejsy po wielu cieśninach. Było to jednak jakieś 15 lat temu.
   Luis był wysoki i gruby w porównaniu z kościstą i krępą budową ciała Bruna. Jego barki były szerokie i umięśnione. Jego oczy przypominały dwie czarne perełki. Nos był wąski i wydłużony. Pod nim- grube i podkręcone wąsy, prawie niewidoczne w gąszczu długiej brody. Miejscami była kruczoczarna, a w niektórych miejscach - siwa.
   Ubrany był w czerwoną koszulę i szerokie zielone spodnie, podtrzymywane przez czarny pasek. Nosił długie, czarne buciory, gdzieniegdzie ubrudzone niebieską farbą.
   - No i co, Bruno? Postanowiłeś wrócić w znajome strony?- odpowiedział Luis, co chwile podśmiechując.
  Tak, to ten sam Luis. Żartowniś, ale zarazem człowiek poważny. Ktoś, kto nie wdawał się w bójki i zawsze znajdował lepsze wyjście. Pomagał Brunowi, był dla niego jak brat. Tak przynajmniej myślał.
   - Witaj, stary druhu. Myślałem, że jesteś na swojej wyprawie dookoła świata.
   Ten, zauważając, że Bruno nadal leży na brzuchu, podał mu rękę i pomógł wstać.
   - Oj, wiesz, jak to bywa. Myślisz, że jesteś gotowy, a tu nagle dziura w burcie.
   - Tak…- odpowiedział Bruno, przypominając sobie o swoim statku.
   - A może porozmawiamy o tym i tamtym w naszym ulubionym barze? Napijemy się i nakarmimy ciebie- dźgnął go w kościsty brzuch- i pokażesz mi i chłopakom swoje źródło wiedzy- tu wskazał na księgę, którą Bruno trzymał pod pachą.
- Z grzeczności nie odmówię - odpowiedział Bruno.
- Na serio, przecież widzę, że ważysz pewnie tyle co piórko - odrzekł Luis półśmiechem.

   Udali się do baru i zamówili wielką ucztę z okazji przybycia Bruna. Jednak on nie był tym zainteresowany. Ciągle gapił się na przejrzyste niebo, gdzie od czasu do czasu przelatywały małe i duże samoloty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz