Wychodząc ze Świątyni Księżyca, usłyszałem
ciche szmery. Nie zwlekając ani chwili, postanowiłem je sprawdzić. Wyciągnąłem łuk, napiąłem cięciwę i ostrożnym
krokiem zbliżałem się do miejsca, skąd dochodziły tajemnicze odgłosy.
Moim oczom ukazał się przywiązany do drzewa śnieżnej maści koń. Spojrzałem na niego. Miał czarną, długą grzywę i błękitne oczy. Przystawał z nogi na nogę, lecz gdy usłyszał moje kroki, uspokoił się i bacznie obserwował okolicę. Nasze spojrzenia spotkały się. Patrzył na mnie pewnym siebie wzrokiem. Postanowiłem podejść bliżej do zwierzęcia, koń zaczął nerwowo się poruszać. Odłożyłem broń. Wierzchowiec uspokoił się. Niepewnym ruchem położyłem dłoń na jego grzbiecie. Zwierzę nie zwróciło na to uwagi. Jego sierść była bardzo zadbana i miła w dotyku. Odczekałem chwilę i odciąłem sznur. Zabrałem łuk i pewnym skokiem dosiadłem konia. Wyciągnąłem jedną z map, na której widniała droga prowadząca do celu - Świątyni Światła. Wyruszyłem w podróż.
Moim oczom ukazał się przywiązany do drzewa śnieżnej maści koń. Spojrzałem na niego. Miał czarną, długą grzywę i błękitne oczy. Przystawał z nogi na nogę, lecz gdy usłyszał moje kroki, uspokoił się i bacznie obserwował okolicę. Nasze spojrzenia spotkały się. Patrzył na mnie pewnym siebie wzrokiem. Postanowiłem podejść bliżej do zwierzęcia, koń zaczął nerwowo się poruszać. Odłożyłem broń. Wierzchowiec uspokoił się. Niepewnym ruchem położyłem dłoń na jego grzbiecie. Zwierzę nie zwróciło na to uwagi. Jego sierść była bardzo zadbana i miła w dotyku. Odczekałem chwilę i odciąłem sznur. Zabrałem łuk i pewnym skokiem dosiadłem konia. Wyciągnąłem jedną z map, na której widniała droga prowadząca do celu - Świątyni Światła. Wyruszyłem w podróż.
Po kilku dniach znalazłem się po drugiej stronie Kanionu Westa, przede mną aż po horyzont rozciągała się pustynia.
Schodząc z wzniesienia, omijając kamienie, czułem tylko determinację, mając
przed oczyma obraz umierającej rodziny…
Wszędzie leżały ciała. Nikt już nie wiedział, kto jest wrogiem. Szał zabijania
ogarnął wszystkich, tak jakby coś nimi kierowało... . Pragnąłem zemsty.
Moje
przemyślenia przerwał przenikliwy pisk. Jakieś wołanie? Płacz?
Dostrzegłem szybko poruszającą się postać. Postanowiłem pobiec za nią.
Niestety, nie udało mi się jej dogonić. Była zbyt szybka. W oddali stała wspaniała świątynia. Nareszcie! Jednak
radość moja była krótka. Wokół niej znajdował się głęboki wąwóz Barranca del
Cobre porośnięty kolczastymi krzewami. Czekała mnie trudna przeprawa. Nagle
straciłem grunt pod nogami. Przeklęty kamień! Teraz czułem tylko podmuch powietrza, spadałem.
Przy zetknięciu z ziemią mój bark przeszył
ogromny ból. Z trudem podniosłem się. Kiedy rozglądałem się dokoła,
zobaczyłem ogromne, nieregularne głazy. Czy to…? Tak! Znalazłem przejście! Czy
właściwe? Może na mapie będzie
podpowiedź?
Według wskazówek zejście
znajdowało się za posągiem bogini Toci. Dotknąłem lewą ręką jej prawej stopy,
monument przesunął się w bok, ukazując schody. Kierując się w dół, zastanawiałem
się, dokąd mnie zaprowadzą.
Po pewnym czasie
oślepiło mnie światło i byłem przekonany, że jestem blisko celu. Zgodnie z
mapą, świątyni strzegli magowie. Miałem nadzieję, że opowiadając im historię
o wypędzeniu najeźdźców i uratowaniu mieszkańców Tenochtitlán, wejdę do środka.
- Czego chcesz, przybyszu!?-
zaskoczył mnie tubalny głos. Blask pochodni sprawił, że nic nie
dostrzegałem. Sparaliżowany strachem nie potrafiłem się poruszyć ani wydusić
z siebie żadnego słowa. Po chwili już wiedziałem…. Stałem przed obliczem
wyznawcy Nahui Quiahuitl. Mag sprawiał groźne wrażenie.
- Wtargnąłeś na ziemie święte!
Narażasz się na niebezpieczeństwo!
- Pozwól mi wyjaśnić… Nie mam
złych zamiarów. Zwą mnie Cichy Jaguar.
Przybywam z Tenochtitlán zawładniętego przez Quetzalcoata. Okazał się on
tyranem. Niemal wszyscy jego przeciwnicy zginęli… Ocalało niewielu, w tym ja…
Szukam pomocy…
- Czegóż oczekujesz od nas,
strażników Świątyni Światła? Nie mamy władzy nad bóstwem…
- Jedynie wy możecie mi pomóc.
Jak głosi legenda, w Świątyni Światła znajduje się skarb, który może przynieść
wolność mojemu miastu. To wy, magowie, jesteście jego strażnikami…
-
Skąd możemy być pewni, że mówisz prawdę? Czy masz jakiś dowód?
- W Świątyni Księżyca, z której
przybywam, znalazłem tajemniczą skrzynkę. W niej ukryta była księga.. Oto ona…
Mój rozmówca wziął ją w swoje dłonie i uważnie zaczął przeglądać. Jego kamienna
twarz nie zdradzała żadnych emocji… Z niecierpliwością czekałem na decyzję.
Miałem nadzieję, że mi uwierzy…
Po chwili mag skończył i rzekł:
-
Teraz ci wierzę, ale sam nie jestem w stanie ci pomóc. Chodź ze mną.
Ruszyłem bez zastanowienia, ufając, że mi pomoże. Prowadził
mnie ciemnymi korytarzami, co jakiś czas mijaliśmy płonące pochodnie. Dzięki
nim mogłem dostrzec niezrozumiałe dla mnie znaki na ścianach. W końcu
dotarliśmy do miejsca, w którym dwie ogromne kolumny, a przed nimi stali
strażnicy. Jeden z nich, po krótkiej rozmowie z moim przewodnikiem, pociągnął
dźwignię schowaną za filarem. Otworzyło się ogromne wejście do komnaty. W
niej zgromadzeni byli pozostali magowie.
- Czekaliśmy na ciebie - zwrócił
się do mnie najwyższy z mężczyzn.
- Oto klucz do tajemnego
pomieszczenia, w którym znajdziesz to, czego szukasz.
Magowie rozstąpili się, ukazując
olbrzymie drzwi. Już wiedziałem, dokąd mam się kierować. Z trudem je pchnąłem.
- Jestem w skarbcu- pomyślałem.
Na znajdującym się w jego centralnej części
ołtarzu dostrzegłem zwinięty pergamin.
- Oto rozwiązanie moich problemów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz