poniedziałek, 16 października 2017

(Szaleństwo)

Następnego dnia, Will obudził się zaraz po wschodzie słońca. Po raz pierwszy od wielu dni czuł, że trafiła mu się sprawa godna jego osoby. Był tak podekscytowany, że zapomniał nawet o śniadaniu, które i tak składało się tylko z chleba i kwaśnego dżemu wiśniowego. 


Nie myśląc już o niczym innym, wsiadł do pociągu, aby za dziesięć minut znaleźć się przed budynkiem muzeum. Tam, razem z Smithem, jego nowym asystentem miał rozwiązać sprawę kradzieży. Nie myśląc o niczym innym, przyśpieszył kroku. W wejściu zauważył czekającego Smitha. Kupując przewodnik, udał się do sklepiku, by zaspokoić swój głód. Po zakupieniu drożdżówki, udał się do holu. Jedząc, po wejściu w podejrzanie nie oświetlony zakamarek budowli. Nie uszedł daleko, a do jego uszów dotarł przeraźliwy krzyk. Poszedł więc sprawdzić, co go tak ogłuszyło. Dotarł do ściany, która spowita była dziwnym cieniem, jakby ktoś z tego zakątka światło na zawsze zabrał. Jako doświadczony detektyw, miewał już wiele takich przypadków, lecz ten wydawał się  iście niewiarygodny, ściana bowiem, przy każdym kroku w jej stronę, zapadała się w czeluście muzeum. Po wielu próbach, udało mu się dotrzeć do samej ściany. Przyjrzał się jej z bliska, ale jedyne, co zdołał zobaczy, to tylko cegły, i odpadający z nich tynk. Nie wyglądała na jakąś magiczną, lecz w samym jej bycie było czuć narastającą grozę. Pozostało mu tylko jedno;  iść i zobaczyć, jaką otchłań może skrywać za sobą. Pchnął ją, ale nie ustępowała, pchał więc mocniej, lecz mur nadal stał na swym miejscu! Przypomniała mu się nagle sztuczka, którą nauczyła go pewna szamanka z Peru. Dotknął jej kantów, następnie posunął z lekka do przodu. Udało mu się. Po wielkim wysiłku, mur ustąpił, ukazując przed Will’em swoje wnętrze, a raczej ciemność, w której zgasłaby każda, choćby i największa, lampa. Zaintrygowany, postawił krok do przodu, by penetrować tajemnicze pomieszczenie.  Nie nacieszył się tym długo, ponieważ spadł. Niewiadome mu było, gdzie spadł, lecz podłoże było śliskie i lepkie. Nigdy by nie pomyślał, że w zwykłym, Londyńskim muzeum, skrywałoby się tyle zagadek do rozwiązania. Wstał,  by zbadać to miejsce, lecz po raz kolejny coś go ogłuszyło, tym razem był to płacz, jakby dziecka, które zgubiło swą matkę. Chciał pomóc, zrobić cokolwiek, byleby to zakończyć. Na jego nieszczęście , płacz ciągle narastał, a wtem dołączył do niego śmiech. Szyderczy śmiech, którego echo już mroziło serce ze strachu. [nazwisko Willa] myślał, że jeszcze tylko chwila, może przestanie, na próżno błagał, bo tylko pogarszał swoją sytuację. Uwięziony we własnej głowie, próbował uciec od tego wszystkiego. Nie chciał rozwiązać taj zagadki. Chciał uciec, być jak najdalej stąd. Żałował, że przyjął zlecenie.
- A niech was! Niech to przestanie! –lamentował w niebogłosy, lecz Bóg nie raczył mu pomóc. Zaczęły nawiedzać go myśli, że jeśli  to nie umilknie, zwariuje ty, postrada rozum. I, gdy tak myślał, przyzwyczajał się do szaleństwa, wszystko ucichło. Tak nagle. Jakby ktoś usłyszał jego zawodzenie, płacz i agonię.  Cały we łzach wzruszenia, po raz kolejny, obiecał sobie, że gdy tylko zobaczy wybawiciela, podziękuje mu, jak tylko może. Wielkie było jego zdziwienie, gdy z mroku wyłonił się…Smith.
-Nie…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz