niedziela, 15 października 2017

CZAS JULII

Julia w życiu nie podejrzewałaby, że ten dzień skończy się tak fatalnie. A to dziwne – przecież u niej zawsze, jeśli coś szło zbyt dobrze, kiedyś po prostu musiało się zepsuć.



Na przykład wtedy, gdy okłamała mamę, na drugi dzień przewróciła się i skręciła kostkę. W jej przypadku karma nigdy nie spała. W takim razie, jakim cudem tego dnia wszystko miało potoczyć się dobrze?  Zwłaszcza wtedy, gdy wieczorem dostała wiadomość od Marianny. Spektakl miał być przesunięty na późniejszą godzinę, co naprawdę ją ucieszyło. Miała więcej czasu na powtarzanie swoich kwestii, obmyślenie każdego ruchu i gestu lub wyobrażanie sobie tego, jak Marceli będzie wyglądał w roli Romea. A to było zdecydowanie dobre wyobrażenie.
Była sobota. Ale to nie taka zwykła sobota, co to to nie. To nie ta sobota, gdy zajmowała się sprzątaniem swojego pokoju, a mama gotowała pyszny obiad. Ta sobota była dniem, kiedy mieli wystawiać „Romea i Julię” na małej scenie miejskiego domu kultury. To miał być wielki dzień, wszystko miało być idealnie ułożone i zaplanowane. Przecież włożyła w to tyle trudu i starań. To po prostu musiało się udać!
Dlatego przez prawie cały dzień spacerowała po domu, a za nią rozweselona Strzała, powtarzając raz za razem scenariusz. Kiedy znów go czytała, zapominała, że przede wszystkim ma być to dobra zabawa. Mimo to wygładzała sukienkę, poprawiała włosy i dumnie powtarzała swoje kwestie.
– Julia! – usłyszała głos mamy, dochodzący prawdopodobnie z kuchni.
– Tak, mamo? – stanęła w progu pomieszczenia. W ręku trzymała kilka pomiętych kartek.
Kobieta popatrzyła na podekscytowany wyraz twarzy córki, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo zależy jej na tym spektaklu. Uśmiechnęła się czule.
– Powinnaś już wychodzić – objęła ją na pożegnanie. – Weź telefon i uważaj, jak będziesz przechodzić przez ulicę – jeszcze raz popatrzyła na córkę i wróciła do swoich zajęć. – Powodzenia – dodała na odchodne.
Chwilę później Julia z uśmiechem na twarzy przemierzała ulice Warszawy. Niestety dzień był dość ponury, niebo zachmurzone, a wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Jesień zdecydowanie nie była jej ulubioną porą roku.
Dziewczyna radosnym krokiem wchodzi na salę, w której miało odbyć się przedstawienie i zamiera. Wszystkie miejsca – teraz już zapełnione. Patrzy na scenę. Spięta i blada twarz Marcelego. Jego niepewny głos. Uśmiechnięta Marianna w roli Julii.
Ze świata spływają wszystkie kolory.
- O co chodzi?! – krzyczy i rozgorączkowana biegnie w stronę kulis. Jej głos ginie pośród muzyki
i wysokiego głosu Marianny. Nikt jej nie zauważa.
„Spóźniłam się” – ma tę myśl gdzieś z tyłu głowy, ale stan sytuacji nie do końca do niej dociera.
Przez nieuwagę potyka się o kabel odpowiadający za oświetlenie i już po chwili leży na podłodze jak długa. Światła gasną. Czuje, jak rosną w niej złość i zdezorientowanie.
– Julia? – tym razem to Ala. Staje przed nią, z oczami dużymi jak pięć złotych, i z powrotem podpina nieszczęsny przewód. – Co ty tu robisz? – pyta, gdy w sali znów robi się jasno. – Wszyscy próbowaliśmy się do ciebie dodzwonić!
Ale ona już na nią nie patrzy. Teraz widzi tylko wycelowane w nią spojrzenie zupełnie zbitego z tropu Marcelego. Wszystkie oczy nakierowane są prosto na nią.
Próbując powstrzymać łzy, wybiega z pomieszczenia tylnym wyjściem. Nie zważa nawet na nawoływania nauczycielki. Słyszy tylko, że przedstawienie trwa dalej. Bez niej. Siada pod ścianą na końcu ciemnego korytarza i zaczyna płakać. Czuje się sfrustrowana i zła, gdy powoli zaczyna do niej docierać, że to wszystko jest sprawką Marianny. Może i jej też – przecież powinna myśleć dużo trzeźwiej i rozsądniej. Nie być naiwną i łatwowierną. Bardziej uważać. To chyba jej pierwsza porażka.
Nie wiedziała nawet, ile czasu tam siedziała, zła na siebie i Mariannę, póki nie usłyszała cichych kroków. Uniosła głowę. W świetle migającej świetlówki ujrzała zmartwioną twarz Marcelego. A gdy pojawiał się Marceli, waliły się wszystkie ściany.
Miał gładką twarz. Gładką i białą, zupełnie jak marmur. Zawsze tak zatroskaną, że chciało się na nią patrzeć. I ciemne włosy. O ironio, ona zawsze chciała mieć ciemne włosy. A miała jasne. O, i nadal miał na sobie strój Romea.
I w przeciwieństwie do większości, nie pytał, co się stało, ani dlaczego się spóźniła, ani nie miał do niej pretensji. A Julia była mu za to wdzięczna. Bardzo wdzięczna. Pomyślała, że Marceli okazał się najbardziej życzliwą osobą w tej całej warszawskiej szkole. Poza tym często spędzali razem czas. Czy mogła nazwać to przyjaźnią?
– Ala mi mówiła – przysiadł obok niej, skrobiąc mankiet swojej staromodnej koszuli. – Nie wierzę, że to twoja wina. Ty jesteś punktualna. Tak właściwie, to jesteś najpunktualniejszą osobą, jaką znam.
Julii zrobiła się miło. Jak w ogóle mogła czuć się takiej chwili „miło”. Uśmiechała się, mimo że nawet tego nie widział, bo twarz miała ukrytą w dłoniach. Ale wciąż mówił. Nie zbiło go to z pantałyku.
– Wiesz co? – spojrzała na niego zaczerwionymi od płaczu oczyma. – Głupia Marianna napisała mi wieczorem, że przełożono godzinę spektaklu. Ona chyba bardzo chciała z tobą wystąpić.
Zmarszczył brwi.
– Poważnie to zrobiła? W życiu nie domyśliłbym się, że może być tak wredna. Boże, to straszne świństwo.
– Co nie? – spojrzała na niego smutno. – No dobra, ale jak wam poszło?
Zamyślił się na chwilę. Oparł głowę o ścianę, przyglądając się wciąż migającej świetlówce. A potem popatrzył na nią.
– Z tobą byłoby o niebo lepiej.
A ona pomyślała, że to też było naprawdę miłe.
– Ale musiałem z nią wystąpić. To przecież współpraca.
– Na twoim miejscu wołałabym o pomoc – zachichotała i on też się zaśmiał. – Myślisz, że powinniśmy ją wsypać? – dodała po chwili.
– Myślę, że powinna wiedzieć, że tak się nie robi. Zresztą, co za różnica. I tak już nie żyje.
Tym razem wybuchnęła naprawdę gromkim śmiechem.
– Marceli! Przecież ty też nie żyjesz!
Ale Marceli żył, był najbardziej żyjącą osobą, jaką kiedykolwiek poznała.
– Tak, racja – uspokoił się i popatrzył wprost na nią. – Myślę, że powinna dostać za swoje, a tym już się zajmiemy, tylko musimy poszukać informacji. Wiesz, jej słabych punktów.
Wytarła mankietem sukienki mokrą od łez twarz, myśląc, że ich wspólna sprawa może być najlepszą rzeczą, jaka jej się przytrafi.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz