czwartek, 21 września 2017

Złota piramida


     Jeśli ktoś rzuci hasło “Egipt”, to pewnie pierwsze, co przyjdzie wam do głowy to rozległe pustynie i ogólna pustka. Ale to nie do końca prawda. W końcu mamy już XXI wiek! Razem z Arminem wsiadamy do metra i przejeżdżamy pod wszystkimi budynkami miasta. Nie robi na nas wrażenia to, że nad nami jest wielkie Cairo Tower. Robimy to codziennie.


            Mijamy Orabi i w końcu docieramy do El-Margu. Wychodzimy z dusznego podziemia i przeciskamy się wśród tłumu. Kurczowo ściskam w kieszeni klucz. Nie możemy go teraz stracić, a w Kairze roi się od kieszonkowców. Nawet na obrzeżach. Obracam się i zerkam na Armina. Bezgłośnie porusza ustami. “Szybciej”. Nie ma to jak czułe słowa brata. 


            Wreszcie wydostaliśmy się z miasta. Możemy zaczerpnąć powietrza. Jest duszno jak cholera. Chociaż jest jesień. Nie odzywając się do siebie podążamy dobrze już nam znaną drogą. Odkryliśmy ją parę dni po naszym przyjeździe do Kairu. Mieliśmy wtedy po dwanaście lat. Rodzice niezbyt dbali o nasze bezpieczeństwo, dlatego mogliśmy robić, co chcieliśmy. Uwielbialiśmy to miejsce. Chodzili tędy tylko pasterze, gdy wyprowadzali owce. Wszędzie wokół nas słychać było beczenie. Zupełnie nam to nie przeszkadzało. Woleliśmy je od ciszy, bo nie mogliśmy wtedy usłyszeć naszych myśli. Dziwnym sposobem nas to uspokajało. 


            Zeszliśmy w dół zbocza. Wyrosła przed nami znajoma piramida. Właściwie, to bardziej piramidka. Była mniej więcej tak wysoka, jak my. Tuż przy ziemi oplatał ją szeroki pas zdobiony hieroglifami. To dzięki nim dowiedzieliśmy się, gdzie znajduje się klucz. Ale o tym opowiem wam, kiedy indziej.
 Upewniliśmy się tylko, że nikt nas nie śledzi i podałam Arminowi klucz. Gwałtownie go przekręcił. W sumie ten klucz też trudno było nazwać ‘kluczem’. Był to raczej gruby, metalowy patyk. Nie miał nawet uchwytu. Zresztą, dziurka od klucza też była dosyć prosta. Gdy Armin przekręcił go do końca, drzwiczki zapadły się pod ziemię. 


-    Atalia!

    Nie zdążyłam się nawet zorientować, a Armin już mnie odepchnął. Przyjął na siebie cegłę, która właśnie na mnie leciała. Gdyby nie on, już straciłabym przytomność.
-  Armin, nic ci się nie stało?! - krzyknęłam do niego, podnosząc się z piasku.
            On otrzepał tylko ramię, na które spadł kamień, jak zwykle wszystko bagatelizując. Uśmiechnął się do mnie i podał mi rękę. Jest denerwujący, ale muszę przyznać, że warto mieć bliźniaka.

     Od najmłodszych lat wyglądaliśmy tak samo - ciemne, proste włosy opadające na ramiona, zaskakująco duży nos i śnieżnobiałe zęby. Gdy chcieliśmy, mogliśmy zamieniać się rolami, nikt nie mógł nas odróżnić. Dopiero później, gdy stawaliśmy się starsi, widać było, że ja niewątpliwie jestem dziewczyną. Zapuściłam włosy, które teraz sięgały mi do pasa. Podobno też wypiękniałam, ale mój nos nadal pozostał zaskakująco duży.

            W końcu wczołgaliśmy się do środka. Drzwiczki sięgały nam tylko do kolan, więc musieliśmy się położyć, ale w środku było dziwnie przestronnie. Choć ciemno. Dopiero, gdy Armin wyjął z torby latarkę, mogłam zobaczyć, co znajduje się wokół. Na prawo i lewo oraz na wprost ciągnęły się długie korytarze bogato zdobione hieroglifami i złotem, które odbijało światło latarki. Wszystkie ściany zdawały się same świecić. Było to zdecydowanie najpiękniejsze, co w życiu widziałam. Marzyłam tylko o tym, żeby zatrzymać czas w tym miejscu. Przeżywać raz po raz. Uciec od problemów.


            Ale Armin tylko mocno mnie pociągnął w prawo. Zawsze był mało romantyczny.
- Jesteś pewien, że dobrze idziemy? - zapytałam.
Armin zatrzymał się i wskazał na ścianę.
- Widzisz tego łucznika? - odpowiedział pytaniem. - Jego strzała kieruje w prawo.
- I co z tego?
- Eh, zaufaj mi.

            Wiedziałam, że nie wygram. Armin zawsze mnie przebijał, gdy się kłóciliśmy, ale na ogół był małomówny. Więc, poszłam za nim.

            Zaczęliśmy gubić się w korytarzach, a ja miałam wrażenie, że schodzimy coraz niżej. A w miarę schodzenia, na ścianach pojawiało się więcej złota. Wreszcie moje odczucie się potwierdziło. W końcu doszliśmy do czegoś, co przypominało parter. Nie było już więcej rozwidleń, tylko jeden korytarz, który kończył się wieloma drzwiami. Ze złota.
            Popatrzyłam na Armina. Był już na końcu korytarza i czujnie oglądał każdy milimetr. Ja skorzystałam z okazji i wyciągnęłam notatnik i długopis. Usiadłam i oparłam się o ścianę.


SPRAWOZDANIE



Z podróży na obrzeża Kairu, w dniu 21 listopada 2001.
Odbyliśmy podróż do nienazwanej piramidy w celach badawczych. Weszliśmy prawdopodobnie jednym z korytarzy wentylacyjnych, z powodu nieosiągalności niższych pięter obiektu (zasypane piaskiem). Po przemieszczeniu w dół obiektu trafiliśmy do najniższego piętra, znajdowało się tam dziewięć wysokich drzwi. Nie udało nam się ich otworzyć.





Kair, 21/11/2001                               Atalia i Armin Ibrahim    
                                                         Mahmoud Ahmed Ayman





- Co teraz? - zapytał Armin. Nawet nie widziałam, kiedy usiadł obok.
- Nie wiem. Widziałeś coś ciekawego?
Armin wzruszył ramionami.
- Wszystkie drzwi są grube, ze złota. Nie mają żadnych otworów, tylko są na nich skarabeusze, też złote, które wyglądają jak klamki.

    Nie widziałam już, co więcej mogliśmy zrobić, więc postanowiliśmy, że oddamy nasze sprawozdanie archeologom. Wdrapaliśmy się z powrotem na górę i wyczołgaliśmy się przez małe drzwiczki. Armin wybiegł już wiele kroków przede mnie, ale ja rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na naszą piramidkę. Już więcej nie będzie “nasza”.



                                                                                          cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz