Jestem pasterzem owiec. Małym chłopcem, któremu ojciec kazał zająć się gospodarstwem. Zajęcie to jest strasznie nudne, ale każdy ma swoją rolę w społeczeństwie. Chciałbym być jak tata – wojownikiem walczącym u boku samego króla Montezumy.
Niestety, jestem jeszcze niedojrzałym wyrostkiem, pastuchem, który musi siedzieć i pilnować zwierząt. W naszej wiosce jest tradycja, że każdy młody chłopak, aby stać się mężczyzną, musi przejść próbę wojownika. Po jej przejściu otrzymują imię oraz przywilej władania bronią jednoręczną. Moi rówieśnicy w większości mają już imiona, jednak ja go nie posiadam. Dlatego wołają na mnie Cichy Jaguar- cichy, ponieważ jestem nieśmiały i dobrze się skradam, a jaguar – bo moje włosy przypominają sierść tego kota. Nie mogę zostać wojownikiem, ponieważ jestem inny. Mam blond włosy, mimo że mam ciemną karnację. Dlatego wszyscy moi rówieśnicy często mi dokuczają. Tylko mój wygląd przeszkadza mi w osiągnięciu mojego marzenia, bowiem niczym nie odstępuję od pozostałych dzieci. Jestem bystry, ćwiczę cierpliwość, hartuję ciągle ducha i ciało. Aby uniknąć ciągłej dyskryminacji, tata polecił mi paść owce. Podczas mojej warty umilam sobie czas, strzelając z łuku – to mnie odpręża. Sam zrobiłem sobie broń, kołczan ze strzałami i kilka tarczy. Ustawiam je w lesie, mieszczącym się nieopodal polany, na której wypasam owce.
Niestety, jestem jeszcze niedojrzałym wyrostkiem, pastuchem, który musi siedzieć i pilnować zwierząt. W naszej wiosce jest tradycja, że każdy młody chłopak, aby stać się mężczyzną, musi przejść próbę wojownika. Po jej przejściu otrzymują imię oraz przywilej władania bronią jednoręczną. Moi rówieśnicy w większości mają już imiona, jednak ja go nie posiadam. Dlatego wołają na mnie Cichy Jaguar- cichy, ponieważ jestem nieśmiały i dobrze się skradam, a jaguar – bo moje włosy przypominają sierść tego kota. Nie mogę zostać wojownikiem, ponieważ jestem inny. Mam blond włosy, mimo że mam ciemną karnację. Dlatego wszyscy moi rówieśnicy często mi dokuczają. Tylko mój wygląd przeszkadza mi w osiągnięciu mojego marzenia, bowiem niczym nie odstępuję od pozostałych dzieci. Jestem bystry, ćwiczę cierpliwość, hartuję ciągle ducha i ciało. Aby uniknąć ciągłej dyskryminacji, tata polecił mi paść owce. Podczas mojej warty umilam sobie czas, strzelając z łuku – to mnie odpręża. Sam zrobiłem sobie broń, kołczan ze strzałami i kilka tarczy. Ustawiam je w lesie, mieszczącym się nieopodal polany, na której wypasam owce.
I tak mijały mi dni do momentu,
kiedy do naszego państwa przybyli sami Bogowie...
Szamani, a w szczególności Tkamelea,
zwiastowali rychłe nadejście bóstwa – Quetzalcoata, samego twórcy świata. Cały
lud szykował się na jego przybycie, składając kapłanom dary
i wznosząc modły. Dzień pojawienia się Boga miał być wielkim świętem. O brzasku słońca, parę wschodów i zachodów później zjawił się On – Twórca. Odziany w błyszczącą powłokę, na mitycznym czteronożnym stworzeniu, jakiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Przybył wraz ze swoją armią z nieba, a każdy z jego żołnierzy posiadał żelazne miecze. Sam Montezuma oddał mu cześć, a my wraz z nim. Nasze szczęście nie trwało długo, bowiem Bóg życzył sobie coraz to większych i kosztowniejszych darów. Wprowadził rygorystyczne zasady, podatek, obowiązkowe ofiary z ludzi.
i wznosząc modły. Dzień pojawienia się Boga miał być wielkim świętem. O brzasku słońca, parę wschodów i zachodów później zjawił się On – Twórca. Odziany w błyszczącą powłokę, na mitycznym czteronożnym stworzeniu, jakiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Przybył wraz ze swoją armią z nieba, a każdy z jego żołnierzy posiadał żelazne miecze. Sam Montezuma oddał mu cześć, a my wraz z nim. Nasze szczęście nie trwało długo, bowiem Bóg życzył sobie coraz to większych i kosztowniejszych darów. Wprowadził rygorystyczne zasady, podatek, obowiązkowe ofiary z ludzi.
Okazał się być tyranem, więc wojownicy zaczęli
się buntować. Król nakazał absolutne posłuszeństwo, ale lud nie chciał żyć pod
władzą okrutnego Boga. Wybuchały zamieszki i pożary, ginęli biedni ludzie.
Ulice były poplamione krwią, ciała zabitych leżały na ulicach... Nikt nie
potrafił zakończyć tych nieszczęść. Gdy zobaczyłem moje rodzeństwo i matkę,
umierających w męczarniach, zrozumiałem, że teraz
moje życie jest tylko w moich rękach. Musiałem uciec. Wbiegłem do domu,
zabrałem łuk i strzały, a do torby spakowałem potrzebne rzeczy. Nie oglądając
się za siebie, zacząłem biec przez las. Byłem taki wściekły, chciałem się
zemścić za moją rodzinę, ale byłem bezbronny. To ja byłem owieczką.
Dobiegłem do Świątyni
Księżyca – miejsca, gdzie składaliśmy dary i modliliśmy się. Zawsze otwierał je
kapłan, który dzierżył olbrzymi klucz, pasujący do równie kolosalnego zamka.
Drzwi były otwarte, więc wszedłem do środka, aby ubłagać Księżyc o pomoc.
Dotykałem znajomych ścian, które dodawały mi siły, patrzyłem na posąg, dodający
mi otuchy. Dopiero wtedy zauważyłem, że na filarze rzeźby widnieje strzałka.
Wskazywała podłogę. Przyjrzałem się uważnie i spostrzegłem, że jedna z kostek
mozaiki jest jaśniejsza od pozostałych i oznaczona żukiem. Był to symbol
innego boga – Azika, legendarnego wojownika Księżyca. Wyjąłem tę kostkę, pod
nią znalazłem przycisk. Intuicja ostrzegła mnie przed niebezpieczeństwem, lecz
ostatecznie wcisnąłem guzik. Coś zaskrzypiało, a posąg przechylił się, ukazując
tajemniczą skrzyneczkę. Złamałem zamek, aby dotrzeć do zawartości. Okazała się
nią być książka. Całe szczęście umiałem czytać, ponieważ ojciec zmuszał
mnie do nauki. Po przeczytaniu treści i obejrzeniu mapek, wiedziałem już, że
udam się do Świątyni Światła. Według legendy, miał tam być ukryty skarb,
pilnie strzeżony przez magów.
Oni jedyni mogą mi pomóc w
wypędzeniu najeźdźców i uratowaniu mieszkańców Tenochtitlán.
Ich los zależy ode mnie, dlatego zrobię wszystko, by osiągnąć swój cel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz