czwartek, 15 czerwca 2017

Niezbadane ścieżki losu


- Mój problem polega na niesamowitym zakończeniu powieści - powiedział Michał.
- Nie rozumiem - odpowiedziała Joanna.
- Piszę powieść detektywistyczną i nie umiem wymyślić dobrego zakończenia...
- Ale ja nadal nie rozumiem, w czym mogłabym panu pomóc - powiedziała z zakłopotaniem kobieta.
- Jest pani ekspertem w swoim zawodzie i liczę na to, że uda się pani wymyślić ciekawe zakończenie i rozwiązanie zagadki - powiedział podekscytowany Michał.


Skutkiem tej rozmowy było późniejsze przesłanie tekstu z zakończeniem, jakiego ani Michał ani czytelnicy się nie spodziewali...

“W tej dość stresującej i skomplikowanej sytuacji pan Gałązka nie wytrzymał- zemdlał.
Gdy się obudził, był sam na środku pustyni.
Nie wiadomo, jak się tam znalazł. Dookoła niego był tylko piasek i… piasek. Detektyw wstał, wytrzepał się z piasku i zastanawiał się, co się stało, co on tu robi i jak ma się wydostać z tego miejsca zapomnianego przez Boga. Nigdy wcześniej nie spotkało go nic takiego. Rozejrzał się, ale nic nie widział oprócz wydm piasku i czarnego, małego skorpiona niedaleko jego prawej nogi. Postanowił nie użalać się nad sobą i iść przed siebie z nadzieją, że znajdzie drogę, a przecież “Drogi zawsze prowadzą do ludzi“. Nadzieja zatem była teraz wszystkim...
Szedł tak i szedł ciągle, zaczynał tracić zmysły, miał ochotę nucić piosenkę, którą słyszał ostatnio w radiu. Słońce powoli doprowadzało go do szału, upał był nie do zniesienia. Już zaczął tracić nadzieję, gdy nagle w oddali zobaczył, że coś się porusza. Myślał, że to fatamorgana. Widział wielbłąda z jakimiś torbami przyczepionymi do jego garbów, zwierzę zbliżało się do niego. Gałązka uwierzył, że to dzieje się naprawdę, gdy został opluty przez wielbłąda. Sprawdził, co znajduje się w torbach z nadzieją, że znajdzie wodę. Okazało się, że pan Gałązka miał nosa, wywęszył wodę. To, co mogło się wydawać dziwne, okazało się jedynym ratunkiem. Detektyw wiedział, że wielbłąd jest pewnie obeznany w terenie i doprowadzi go do ludzi bądź do małej osady, w której mógłby się zatrzymać, toteż wsiadł na wielbłąda i ruszył. Po dwóch długich godzinach w oddali widać było ponure budynki, przypominające miejsce przeznaczone do wyburzenia. W końcu jest na pustyni,więc czego miał się spodziewać? Detektyw niestety nie mógł skontaktować się z nikim bliskim bądź kimś, kto byłby w stanie mu pomóc. Jego GPS zepsuł się po kąpieli w złotym piachu. Pierwszą rzeczą, która przykuła jego uwagę, były ślady na ścianach w pół kompletnego budynku. Co ważniejsze, nie były to typowe ślady… Było w nich coś co mężczyzna uznawał za ważne…

Pierw dziwna sprawa ze zmniejszaniem się i zwiększaniem piramid. Następnie tajemnicza sprawa ze skrzynią, która tuż potem zaginęła.. Poznanie pani Pauliny i jej tajemnicze pudełko. Halucynacje. Wycieczka w nieznane, zagadki, które czekały nas w piramidzie. Dziwny stwór. Dziwne ślady, jakby hieroglify na ścianach zniszczonego budynku… Być może znalazłem bazę... siedzibę osoby, która jest winna wszystkich tych czynów! ...Wszystkiemu winny jest (chory na Alzheimera) p.Gałązka.


Nie czekając na reakcję mojego wiernego towarzysza Wielbłądzia, wyciągnąłem swoją latarkę. Przechodząc parę razy koło kasztanowca, rosnącego na zielonej trawie… Widocznie ktoś pochodził z Europy, więc nie mógł być to nikt z Egiptu… Czyli nikt, kogo poznałem tutaj. Albo nikt, kto wcześniej nie bywał w krajach pierwszego świata. Uwagę moją przyciągnęła mała osa, która wyraźnie wskazała mi drogę. Przynajmniej tak mi się wydawało... Pomieszczenie było dobrze ukryte, jednak ja i moi wierni towarzysze daliśmy temu radę. Budynek był naprawdę dziwny, a przede wszystkim wielki i zniszczony. Z jednej strony wyglądał, jakby coś uderzyło w niego z nieba, ale z drugiej był nawet “zadbany.” Podziurawione otwarte drzwi zapraszały do wejścia. Wahałem się chwilę. Właściwie obiekt nie wygląda groźnie i wydaje się opuszczony. Jedyne co mi się w nim nie podobało to dziwne, jakby wydrapane pazurami znaki? Hieroglify? Nawet nie wiem, jak to nazwać. Podszedłem bliżej, by móc dojrzeć szczegóły. Niestety, nic. Kolejny nieznany mi język. Jak tylko rozwiążę tę sprawę, to chyba naprawdę zacznę się ich uczyć. Przejechałem palcami po zimnej ścianie. Coś mi tu nie pasowało, coś mi cały czas umykało. Jak się w ogóle tu znalazłem? Co z pozostałymi? Co z tamtym dziwnym stworem? Może to były wciąż halucynacje albo ja wciąż śnię? Tyle pytań bez odpowiedzi, ech, nienawidzę tego.

Są tu schody. Pewnie prowadzą donikąd, ale co mi szkoda sprawdzić?
Ostrożnie wdrapałem się na górę. Tak myślałem, nic tu nie ma… prócz dziwnego światła wychodzącego znikąd i (prawdopodobnie) prowadzącego donikąd. Ja jako urodzona, ukryta oczywiście, ciamajda musiałem potknąć się o powietrze i wpaść w to białe dziwne światło.

Obudziłem się w pokoju. Swoim pokoju. Przede mną siedział wyraźnie znużony lekarz. Kiedy zauważył, że się poruszyłem, odłożył jakieś dokumenty, które akurat trzymał w ręce.
- Już chyba się wcześniej spotkaliśmy…? -Tak, kilka dni temu. Coś się panu śniło?
- Nie pamiętam, chyba tak. A co?
- Majaczył pan przez sen o jakichś hieroglifach, białym świetle znikąd i uroczym wielbłądzie. Pił pan coś przed snem? Ma pan… - dotknął bez pytania i poprawił się. - Miał pan wysoką gorączkę. O ile dobrze pamiętam, znalazła pana pani Meredith.
- Tak? Gdzie byłem? Co robiłem?
- Nie wiem. Niech pan dziś odpoczywa i przełoży rozmowę z Nią na jutro. Ja już pójdę, jakby było z panem gorzej, proszę dzwonić.

Dziwne, bo to zabrzmiało, jakby wiedział o czymś, o czym ja nie wiem i miał mnie za wariata. Odkąd tu przyjechałem, zbyt wiele rzeczy jest dla mnie dziwne, nawet ten doktor mi się już taki wydaje. Czy to wciąż wina tych chusteczek czy ta miejscowość osiada mi na psychice? A może wszystkie zdarzenia są wytworem mojej wyobraźni? Ratunku! Wypuśćcie mnie stąd!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz