niedziela, 23 kwietnia 2017

Na krawędzi


Powoli, niezwykle powoli odwróciła głowę. Jej włosy falowały, a czas zwolnił bieg. Gdy w końcu spotkał się nasz wzrok, miałem wrażenie, że minął milion lat, a wszystko wokół zamarło na ten czas. Drobinki kurzu zastygły w powietrzu i skamieniały, otoczenie wyblakło i w tej pustej bańce ruchu pozostawałem wyłącznie ja, unieruchomiony szokiem i ona - zblazowana, bezwstydna i pełna lekceważenia.


Głos uwiązł mi w gardle, gdy tym czasem ona powolutku zsunęła się z krawędzi biurka mojego szefa, przygładziła fałdy koszulki i obdarzywszy mnie zdawkowym uśmiechem, powoli wyszła z gabinetu. Patrzyłem za nią z rozdziawionymi ustami. W kąciku warg zebrała mi się ślina od zbyt długiego nieprzełykania i zapewne musiałem w tej chwili wyglądać jak ostatni głupiec, gdy tak wykręcałem za nią głowę, nie poruszając jednocześnie resztą ciała. Z mojej perspektywy scena, której byłem niechcianym świadkiem, trwała niemiłosiernie długo i odczułem ją jak torturę. Dla moich kolegów (fałszywych!) z biura, tych kilka sekund zachęciło do chichotów i drwin. Szef w ogóle nie wydawał się zmieszany. Miałem wrażenie, że to jakiś prank, ktoś nagrywa film komórką, dlatego zacząłem się rozglądać nerwowo wokół siebie, gdy tymczasem Karolina posuwistym krokiem zmierzała do wyjścia.

Pozostawmy Błażeja na chwilę, stojącego w wejściu do gabinetu swego szefa i udajmy się za blondwłosą Karoliną. Luz grany przez nią doskonale jeszcze kilka chwil temu, prysł, gdy przeszła za róg pomieszczenia i nerwowo wyciągnęła telefon. Długimi palcami przelatywała po ekranie, a kilka chwil potem odezwał się dzwonek.

- Nie wiem, to musiał być przypadek - wysyczała. Z uwagą wsłuchiwała się w odpowiedź swego rozmówcy, przyspieszając tempo, prawie biegnąc pod koniec.
- Nie o to chodzi! Przecież robiłam to, co było ustalone! Nie, nie dowie się, przecież jestem ostrożna! - ostatnie słowa powiedziała z naciskiem. Chociaż jej głos nawet nie zadrżał, po policzkach spływały łzy.

***

Po kilku godzinach przy biurku zdarzenie, które miało miejsce o poranku, zamazało się we wspomnieniach Błażeja. W chwilach stresu twarz Karoliny nakładała się nieznacznie na rysy Igi, tym samym nie był do końca pewny, o kim tak właściwie myśli w danej chwili. Zrzucał to na karb wypadku. Śpiączka potrafi nieźle namieszać w głowie. W każdym razie w chwilach zdenerwowania powtarzał jak mantrę słowa swego lekarza, który, by ustabilizować jego wspomnienia, skutecznie od czasu wybudzenia faszerował go różnymi środkami, których nazw nie sposób spamiętać.

Spalone mieszkanie i pyszczek Kimczi wyłaniający się z trawy nieznośnie przenikały się z obrazami splądrowanego mieszkania z dzieciństwa. Leżący pod kominkiem spadochroniarz w stroju świętego Mikołaja z tobołkiem na ramieniu i tatuażem w kształcie pioruna na czole w wirówce wspomnień przebierał się i czasem miał tęczowy płaszcz, a czasem kanciastą twarz cyklopa. Jasne loki Karoliny oplatały e-bilet, który ich złączył, a ten we wspomnieniach nagle transformował w bilet do teatru chwycony ręką Igi. Wystarczyło mgnienie, by kobieca dłoń trzymała jednocześnie pęk konwalii, a za chwilę klucz do mieszkania, w którym był przypadkowym lokatorem. Tak samo klucz trzymała jego matka, gdy spakowani w pośpiechu opuszczali swoje nie tak dawno zdemolowane mieszkanie. W jego wyobraźni wszystkie skrawki wspomnień wirowały i pozostawiały po sobie powidoki, jak rozmazane ślady. Zdawały się nadeptywać na siebie nawzajem i pozostawiając na każdym miejscu odcisk palców stóp, zacierać się, rozmazywać. Oczywiście, tłumaczył sobie to wszystko (kopiując znów słowa lekarza), że wydarzenia sprzed wypadku, sprzed tych czterech lat wyciętych z życia, muszą znaleźć na nowo swoje miejsce. To tak, jakby przez cztery lata nie kontrolował maszyny, która działała sobie sama tak, jak jej się to wydawało za stosowne.

***

- Masz z nim romans? - zaatakował, gdy tylko weszła. Czuł się z tym głupio, bo przecież nie miał prawa czynić jej jakichkolwiek wyrzutów. Nigdy mu niczego nie obiecywała ani nie wyznała. Po prostu znajoma, która... tak po prostu zaoferowała mu zamieszkanie w jej domu?
- Oj, Błażej, Błażej. Na korkach z geografii również nie byłeś za bystry. Daj spokój, zróbmy coś do jedzenia.
- No, ale... Nie było cię dwa dni, niepokoiłem się, bo... No to w końcu twoje mieszkanie i... - czuł się głupio i plątał. Coś chciał z siebie wyrzucić, ale ten lęk i poczucie niedopasowania nie dawało się w ogóle nazwać.
- Moja firma prowadzi interesy z twoim szefem. Robicie nam projekty stron, przecież ci mówiłam - uśmiechała się pobłażliwie.
- Ale, ale miałaś podciągniętą bluzkę i w ogóle... na biurku... - był coraz bardziej skołowany.
- Hahahaha! Nie-e! Coś ci się musiało pomylić! Ależ ty masz wyobraźnię! Byłeś.. zazdrosny? - podeszła i jak zagubionego psa poczochrała go po włosach i pogładziła po policzku. Kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego rozszerzone oczy i ponownie rozwarte usta.
- Musze się spakować, jutro mam wylot. No co tak patrzysz, przecież ci mówiłam - zaczęła się śmiać.
"Nie, nie mówiła! Nic takiego nie mówiła! I ta koszulka, rozpięta, podciągnięta..." - krzyczał wewnątrz siebie, choć na zewnątrz stał martwy jak głaz.
"Gra. Ona gra na mnie jak na harfie! Ona gra! Jak Iga w teatrze!..." - nie dokończył potoku myśli, bo te znów zawirowały, a on poddał się wrzeszczącym słowom w głowie i po prostu zemdlał.

***

- Nie, nic mu nie jest - wyrzucała słowa cicho i pospiesznie, pakując jednocześnie walizkę. - Zemdlał, musimy się trzymać planu i żadnych niespodzianek. Tak, tak, wiem, jaki jest cel - przytakiwała swemu rozmówcy, - ale żadne tabletki nie działają tak skutecznie, by zniewolić w pełni ludzkie myśli! Jak go przeciążymy, to oszaleje!
Wyprostowała się i spojrzała na leżącego na wersalce Błażeja. Zacisnęła bezwiednie dłonie i prawie zmięła trzymane w nich bilety. Wrzuciła je po chwili do kieszonki walizki, zaraz za nimi paszporty i dziennik akcji. Zasuwając walizkę, nie zauważyła, że z segregatora wypadła jej kartka, która leżała teraz pod stołem na miękkim dywanie w jej salonie.

***

Najpierw poczuł swoje nogi i ręce, a gdy próbował rozchylić ociężałe powieki, w skroniach uderzył go straszny ból. Kimczi lizała go po policzku i trącała łapkami. Poza nimi w pomieszczeniu nie było nikogo, a dom wydawał się głuchy. Na stole w salonie leżała kartka. Gdy Błażej schylał się, by ją ująć w dłoń, jego wzrok padł na coś leżącego pod stołem. Z trudem schylił się, a potem zaczął czytać.

14.08.2013
Po przejściu pierwszych testów w Lomo Qenorp, zostałam najmłodszą w ich historii pracownicą. To nie szkodzi, że jestem jeszcze nastolatką. Testy wcale nie wydawały się trudne, a moi rodzice byli tacy dumni, że w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, co miałabym potem robić. Rodzice pracują w strefie informatycznej i sądziłam, że po prostu do nich dołączę i będę pomagać w... no w sumie nie wiem, nad czym oni pracują. Okazało się jednak, że musimy się przeprowadzić, a ja mam zmienić imię. Polecono mi, żebym zakolegowała się z chłopcem w mojej klasie. Powiedzieli, że mam robić wszystko, by dowiedzieć się jak najwięcej o jego tacie. Monsieur Ranquizart podpowiedział mi, że całkiem dobrze będzie z nim pogadać o śniegu i sankach. Jutro idę do tej nowej szkoły. Jetem bardzo...

Błażej siedział bez ruchu. Przestał czytać. W sumie już niewiele słów pozostało, była to w końcu tylko jedna kartka. Świat zawirował mu przed oczami i skrył się ponownie we mgle.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz