Lucjusz siedział w tajemniczym, mrocznym zamku, przekonany, że musi pokonać czające się w nim zło. Wierzył w złą, diabelską magię, tak samo mocno, jak wierzył w dobrego Boga. Ponieważ Lucjusz został sam, modlitwa było to jedyne, co mu pozostało... Żeby uspokoić skołatane myśli i przestać zadręczać się obrazem tajemniczych oczu, ponownie ujął w dłonie różaniec i zaczął się modlić.
"Ach, gdybym tylko miał więcej doświadczenia... Gdybym nie został rozdzielony z Decimusem, apostołem Innocentego IV, pogromcą heretyków i czarnej magii... Bylibyśmy tutaj we dwóch, a na razie, mimo żarliwych modłów, które zanoszę do Boga, czuję się, jakbym spadał z dużej wysokości. Proszę tylko o jedno - o pomoc w pokonaniu zła, które czai się w tych zakazanych murach" - myślał Lucjusz.
Im dłużej myślał i im żarliwiej zanosił swe prośby do Najwyższego, tym bardziej jego serce się uspokajało. Już tak nie kołatało. Powoli wracały doń męstwo i wola walki.
Nagle Lucjusz usłyszał pukanie do wrót zamku. Głośne i stanowcze. Nie były podobne do tego, które wcześniej słyszeć było mu dane. Krzyki żadne ni jęki mu nie towarzyszyły. Młody mężczyzna postanowił zaryzykować i wrota odemknąć.
"Lucjuszu, czas strach z twarzy zmazać i mężnym się stać na powrót!" - jął przekonywać sam siebie.
I tak, do wrót podszedłszy, uchylił je nieznacznie.
---
Znajoma postać w czarnym płaszczu patrzyła Lucjuszowi prosto w oczy.
- Mistrz Decimus! - zakrzyknął mężczyzna. - Moje modły zostały zatem wysłuchane! Wielki jest nasz Pan!
- Ucisz się, Lucjuszu - Decimus czasu na wylewne powitania nie tracił. - Czas nagli. Długą, długą drogę przeszedłem, by znaleźć się tutaj. Błąkałem się pod ziemią i nie wiem nawet, czy prawdziwe były krainy, które odwiedziłem, czy też magia jakowaś umysł mój spowiła.
- Co mówisz, panie!
- Raz zdało mi się, że wędruję wzdłuż podziemnej rzeki, innym razem, żem odnalazł Drzewo Poznania Dobra i Zła, jeszcze innym, żem gdzieś w przestworzach wśród gwiazd uwięziony. Obawy mam, że to czar przeklętej wioski i diabelskie zło nie zostało do końca pokonanym...
- Mam to samo przeczucie, panie. Zło czai się tutaj, w onym miejscu, które stało się moim schronieniem, ale zda się jednak śmiertelną pułapką... Jesteśmy jak w sieci przez pająka tkanej, pośrodku której czai się potwór o oczach pięknych, lecz mackach zabójczych...
Mężczyźni milczeli. W ogromnym zamkowym holu hulał wiatr.
Mogli stamtąd odjechać. Deciumus miał wszak swoje rozkazy, był w drodze do Rzymu. Tylko przypadkowo - czy na pewno przypadkowo? - napotkany Lucjusz zawiódł go do przeklętej wioski. Czy wszystko, co wydarzyło się potem, było tylko widziadłami, omami wywołanymi jakowąś mocą nieczystą?
Tak, Decimus mógł opuścić to miejsce zakazane. Przeklęte. Nieczyste. Sumienie jego jednak nie pozwalało mu na to. A może to była zawodowa pycha? Był wszak najlepszym pogromcą heretyków. Czy ze złem w takiej postaci nie poradzi sobie?
- Wróćmy tam, panie, gdzie z kominka ciepło bije - powiedział w końcu Lucjusz. - Tam zastanawiać się będzie lepiej. Tam opowiem też, jak się tu znalazłem. Kto drogę raczył mi wskazać...
Decimus bez słowa skinął głową.
---
Decimus wysłuchał historii Lucjusza. Nic nie powiedział, wyjął tylko zza pazuchy plik cennych pergaminowych kart, inkaust i pióro i, przygotowawszy odpowiednio wszystkie przybory, zaczął pisać.
Kwiecień, Anno Domini 1253
Z heretykami wieloma walczyłem. Spotkałem na swojej drodze manichejczyków, trynitarian, mężczyzn, którzy wierzyli, że są nowymi Mesjaszami, kobiety, które rzucały uroki. Widziałem zło, widziałem heretycką wioskę, która miast Krzyżowi Świętemu oddawała cześć drewnianej lasce, która jakoby należała do świętego Piotra Apostoła... Widziałem wiele rzeczy strasznych, ale takiego lepkiego zła, które czuję tutaj - doświadczyć okazji jeszcze nie miałem. Czai się tu zły duch. Wygnać go trzeba. Udać się musi z Bożą pomocą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz