wtorek, 18 kwietnia 2017

Coraz bliżej prawdy...

Podeszłam bliżej do wagi i uważnie się jej przyjrzałam. Była na niej mała pergaminowa kartka zapisana równym starannym pismem. Wydaje mi się, że była to kartka z pamiętnika. Tylko czyjego? Wczytałam się w tekst.


Święto duchów... 31.10

Słyszę głosy. Na razie są ciche, jakby dobiegały z oddali. Dobrze wiem, co to oznacza. Nawet zbyt dobrze. Nie ma czasu na odpoczynek. Moi nowi przyjaciele już tu są. Nikt mi nie wierzy, bo nikt ich nie widzi... Co mam zrobić? Decyzje muszę podejmować szybko, czas nie jest moim sprzymierzeńcem. Nie miałam nawet chwili na to, by stać i cokolwiek rozważać. Weszłam do mojej komnaty. Najpierw ożyły wspomnienia, znajoma przestrzeń, ten zapach, mieszanka prażonych migdałów i starego kadzidła…Po prawej stronie znajdowało się łóżko. Dotknęłam go dłonią i uśmiechnęłam się. Miękka barania skóra obudziła w głowie obraz beztroskiego dzieciństwa i wylegiwania się w łóżku w niedzielne poranki. Przy wdechu prawie poczułam zapach gorącego koziego mleka i słonawego wędzonego sera. Szybko jednak rozproszyłam ten nostalgiczny nastrój. Nie teraz. Rozejrzałam się. Okna zasłonięte były kotarami, przez które prześwitywały promienie słońca, tworząc na ziemi złote linie. Odsłoniłam jedną z nich i pozwoliłam oczom przywyknąć do jasności. Szukałam wzrokiem znajomych sprzętów i przedmiotów w komnacie. Jednak nie zastałam w niej moich rzeczy... Wszystko wyglądało jak dawniej, ale... jakby mnie tam nigdy nie było… Zajrzałam do kufra z żelaznymi okuciami. Tutaj trzymałam swoje suknie i pasy. Była pusta, tylko na dnie leżał stary kościany guzik i porwany rzemień. Za stołem, w niewielkiej wnęce w ścianie, trzymałam swoje rysunki. Pusto… Nad łóżkiem nie znalazłam wyrytej na pamiątkę przymierza z naturą małej sówki. Gładka deska, bez śladu dłubania w niej nożem. A jednak wszystko poza tym - tak samo. Gdzie ja jestem? Czy to czary? Czy może sen? Czyżbym lunatykowała? Nie jestem u siebie...? Jeżeli tak, po co tu przyszłam? Po co...? Zaraz, zaraz….Próbowałam się skupić i poszukać konkretów. W moim pokoju na stole stoi tylko waga. Do czego była potrzebna? Na stole nie ma kurzu, ktoś musiał jej niedawno używać. Ściany były wyblakłe, a w świetle słonecznym  migotały odrobiny kurzu, który wzbijał się w powietrze z każdym moim ruchem. Co się tutaj działo? Przysiadłam na łóżku i poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Nie dane mi było odetchnąć, gdyż po chwili usłyszałam przeraźliwy głośny krzyk. Poderwałam się na równe nogi i nasłuchiwałam. Wydawało mi się, że stoję wtopiona w ciszę dobrych kilka minut, gdy w tym czasie przez moją głowę galopowały myśli. Czy komuś coś się stało? Kto mógł tak przeszywająco i boleśnie krzyczeć? Czy powinnam to sprawdzić? Czy powinnam opuszczać to pomieszczenie? Czy jest tu bezpiecznie? Czy jestem w stanie pomóc ofierze? Pytania przelatywały jak szalone, by po chwili zejść na inny kierunek. Czy mogę polegać na swoich zmysłach? Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy to wytwór mojej wyobraźni? Czy głosy w mojej głowie miały rację? Czy możliwe jest  to, co powtarzały, choć zaciskałam pięści na uszach? Czy naprawdę mogę władać światem? Czy jest mi przeznaczony taki los? Czy jestem na taki los skazana? Nie… Nie dam rady o tym myśleć. Muszę przestać. Muszę! Muszę wrócić myślami do czegoś konkretnego. Waga na stole. Obejrzę ją dokładniej. Nie jest jakimś prymitywnym drewnianym narzędziem do odważania zboża. Wykuta jest z metalu, pokryta rzeźbami, jakimiś napisami  w języku, którego nie znam. Języczki wagi są w kolorze miedzianym, a całość wygląda na drogą robotę. Już widzę - są tu obrazki szalek i naczyń oraz bardzo dokładna podziałka. Ta waga, służy do ważenia substancji. Alchemicy? To tylko przypuszczenie.. Oglądam ją z drugiej strony. ktoś uronił kroplę metalicznej cieczy. Zaschła zupełnie i nie moge jej zdrapać. Ale zauważam coś jeszcze. Obok wagi, pod rozwiniętą jagnięcą skórą, leży księga. Księga czarów? Otwieram, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Tak… Po przeczytaniu pierwszych słów rozumiem z niej wszystko, choć nigdy nie znałam tego języka. Teraz widzę wszystko jasno. Już wiem. Wiem, co powinnam zrobić. Wiem, gdzie iść. Wiem, że mogę osiągnąć cel. Być wielką. Zostać królową. To moje przeznaczenie. Znów słyszę ten przeraźliwy krzyk. Teraz jestem gotowa. Nadchodzą. Są coraz bliżej. Muszę się spieszyć.”

To były ostatnie słowa zapisane coraz bardziej rozchwianym pismem. W głowie miałam wielki znak zapytania. Poczułam, że jest koszmarnie zimno, musiałam zatrzymać się na dobry kwadrans w bezruchu. Zgrabiałymi rękoma składałam pergaminową kartę. Wiele wyjaśniała, ale jeszcze więcej komplikowała. Stałam na wieży, patrząc w nicość… dookoła mnie pustka i cisza. Wiatr rozwiewał moje włosy i przeszywał chłodem i wilgocią. Rozejrzałam się i schowałam znalezisko do skórzanej torby, która przymałam pod płaszczem.  Ile jeszcze przede mną…? Co mnie czeka… ? Pod moimi nogami przebiegł szczur. Pisnęłam zaskoczona szybkim ruchem zwierzęcia. Zachwiałam się i przegięłam do przodu, podpierając się ręką o śliski bruk. Coś jasnego mignęło mi przed oczami, pochyliłam się i zajrzałam pod krzak  Zauważyłam kolejną kartkę… Musiała się wplątać w gałęzie przy podmuchu wiatru. Szybko podniosłam kolejny skarb i wyprostowałam pognieciony pergamin kartki. Jej treść była następująca:
  Zapar piękności
2 głowy nietoperza, 19 nóżek pająka, 6 skrzydełek pszczół

Czy to może być jakiś znak? Bardzo lubię zagadki. A to była jedna z nich. Poczułam, jak krew zaczyna szybciej krążyć w moich żyłach, serce zabiło mocniej, a ręce przestały się trząść. Przeczytałam notatkę jeszcze raz. Jakiś przepis... Jednak nic z tego nie rozumiem. Jeszcze raz odczytałam wszystko powoli, tym razem na głos. Po chwili poczułam się słabo, zobaczyłam ciemność i zemdlałam.

Poczułam chłód na moim czole, jakby ktoś położył na nim bryłę lodu. Powoli otworzyłam oczy. Okazało się, że jestem na kamiennym moście. Nie mogłam się ruszyć. Przede mną paliło się wierzbowe drzewo. Nagle z hukiem runęło, a gałęzie zamoczyły się w wodzie, nad którą stał most. Na poręczy mostu zauważyłam jabłko. Zupełnie nie pasowało do całości. Coś sprawiło, że sięgnęłam po nie i po chwili miałam je zjeść, gdy nagle z moich rąk wyrwała je strzała i wbiła je w stare spróchniałe drzewo. Oszołomiona spojrzałam w tamtą stronę, jakaś chłodna i duża ręka złapała mnie w pasie, a druga zakryła mi usta. Przed sobą widziałam tylko ciemność. Pojedyncze promienie oślepiały mnie co parę chwil. Ciemność. Przebłysk. Ciemność. Przebłysk. Ciemność.


Teraz leżę na polu. Polu pełnym słoneczników… Jest ciepło, spokojnie, powoli podnoszę się, opierając się na łokciach. Słońce razi mnie w oczy. Obok mnie przebiegła dwójka młodych ludzi. Mrużę oczy, by im się przyjrzeć. Poznaję tego młodzieńca! Widziałam go na portrecie. Chwila, ta dziewczyna to pewnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz