Moje oczy nie do końca przyzwyczaiły się do ciemności. Po kilku sekundach udało mi się dostrzec ostry zarys dobrze przystrzyżonej ciemnej brody, tak dobrze znanej mi brody. To był Szerszeń.
Był sierpień 2004 roku. Słońce prażyło niemiłosiernie. Trwał obiad w bazie wojskowej. Usiadłem przy stole należącym do mojego oddziału i zacząłem jeść jabłko. Adam spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach:
- Ciepło, co nie Feliks?
- A żebyś wiedział.
Nagle zauważyłem, że w naszą stronę zmierza dobrze zbudowany mężczyzna.
- Adam, kojarzysz typa? - spytałem.
- Nie. Pierwszy raz widzę - odpowiedział mój przyjaciel, przypatrując się nieznajomemu żołnierzowi.
Zauważyłem, że w ręku trzyma jakieś papiery i wojskową grochówkę. Przysiadł się do nas z uśmiechem.
- Cześć, jestem Szerszeń - rzekł.
- Ja jestem Feliks, a to mój dowódca Adam, pseudonim Niedźwiedź - odpowiedziałem.
- Nie przysiadłem się do was z byle powodu...Generał zlecił nam misję ….. mam dowodzić.
- Co tym razem?
- Bandyci kręcą się po pustyni, mordując ludzi i siejąc zamęt. Mamy ich wytropić i unieszkodliwić.
- Jasne, nie mamy wyboru - westchnąłem.
- Nie marudźmy, zajmijmy się konkretami. Gdzie i kiedy? - zapytał Niedźwiedź.
- Jutro o 11:00.
- Zatem do jutra Szerszeń.
- Do zobaczenia.
*****
Jeszcze ich nie zobaczyliśmy, ale już słyszymy ich głosy. Wrzeszczą na siebie, może się kłócą. Myślę konkretnie - idealna sytuacja, by wkroczyć. Z wrzaskiem wyskujemy zza skał. Szerszeń z zadziwiającą szybkością zajął się pierwszymi trzema wrogami. Reszta poddaje się bez walki. Szerszeń przejmuje kontrolę. Zdecydowanie, głosem nie znoszącym sprzeciwu, wydaje rozkazy. Ten głos pozostał w mych uszach na lata.
Nie wiem czemu, ale w tamtym momencie bardzo mi zaimponował. Dalsze misje u jego boku były samym zaszczytem. Wszystkie z wyjątkiem tej jednej, kiedy to Adam stracił nogę.
Potem… zostaliśmy przerzuceni do Kości.
Ocknąłem się.
Po chwili zorientowałem się, że obok mnie stoi kobieta - zapewne Ludmiła, choć dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że tak naprawdę ma ona na imię Jessica - i była najlepszym snajperem za czasów mojej służby w wojsku. Po jednej akcji po prostu zniknęła i od tamtej pory nie miałem z nią kontaktu.
Szybko się przywitaliśmy. Ja oczywiście wszystkim zaskoczony - oni jakby wykonywali codzienne zlecenie.
Zaraz potem dołączył do nas osiemnastolatek, który okazał się być Koziorożcem - najmłodszym członkiem brygady rozpoznawczej prowadzonej przez Adama. Zawsze fascynował mnie jego upór i wytrwałość. Za to go podziwiałem i uwielbiałem.
Już chciałem zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie dali mi dojść do słowa. Zamiast tego wręczyli karabin i ciepłą kurtkę. Dostałem również plecak z pełnym wyposażeniem. Wiedziałem jednocześnie, że ktoś jeszcze, oprócz Skarabeusza potrzebuje Kości. Zacząłem wątpić, czy list, który czytał Skarabeusz, był prawdziwy. Przecież Adam nigdy nie pisał listów. Z drugiej strony - gdyby to było możliwe, na pewno byłby z nami. Czasem nawet chciałem do niego zadzwonić. Brakuje mi go.
……………………………………………………………………………………
Siedzimy w helikopterze: ja, Szerszeń, Koziorożec i Ludmiła. Lecimy dość długo, ale wcale mi to nie przeszkadza. Z niewielkiego okienka patrzę z góry na świat. Mimo powagi sytuacji jestem zauroczony. Promienie słońca przebijają się gdzieś między chmurami. Niektóre z obłoków rzucają złowrogie cienie na ziemię. Widzę ogromne połacie iglastych lasów, pokryte pięknymi czapami śniegu. Kiedy wpatruję się w nie bardziej intensywnie, spostrzegam potężne skały, a w nich jakieś jamy, być może głębokie jaskinie. Mam chwilę, żeby się zatrzymać, skupić na urodzie świata, jaki mnie otacza. Nigdy nie byłem romantykiem ani wielbicielem przyrody, lecz temu wszystkiemu, co teraz widzę, należy się podziw. Znienacka moje myśli przerwa potężny grzmot. Nagle zaczyna padać śnieg. Za oknem już nic nie widać. Robi się szaro i nieprzyjemnie.
- Słuchajcie! - wrzasnął Szerszeń - Burza przybiera na sile, jest coraz ciemniej, przygotujcie się do skoku, inaczej nie przeżyjemy. I wcale nie przesadzam!
- Mamy skakać w drzewa?! Czy to na pewno dobry pomysł ?! - odkrzyknęłą mu Ludmiła.
- Lecimy do najbliższej polany, nie ma innego wyjścia, wiatr jest zbyt silny! - wrzasnął Szerszeń, próbując przekrzyczeć wichurę.
Skaczemy. Nie boję się, już nieraz to robiłem. Spadochron się rozkłada. Czuję rwący, zimny wiatr, który spycha mnie coraz bardziej z linii lotu. Zaczynam się martwić, że mogę wylądować wśród gałęzi drzew.
- To byłoby bardzo niefortunne. Dobrze, gdyby zakończyło się jedynie połamaniem kończyn - myślałem. Udało się! Lądujemy, ale wcale nie czuję się pewniej na tym odludziu z ludźmi, którym sam nie wiem, czy mogę do końca zaufać.
W drodze do nieznanego mi jak dotąd miejsca, dowiedziałem się, że za wszystkim niecnymi czynami stoi Skarabeusz i że ktoś mnie potrzebuje. Więcej informacji miałem uzyskać na miejscu.
Jest bardzo ciemno, na szczęście mamy ze sobą latarki. Ruszamy do bazy, zwanej Błękitnym trójkątem.
Wreszcie wyczerpani docieramy na miejsce. Wnętrze schronu nie zapowiada zbyt wielkich luksusów. Ściany porasta mech. Wąskim korytarzem dochodzimy do dużego pomieszczenia wykutego w skale. Takie budowle już teraz nie powstają. Zapewne to miejsce pamięta czasy zimnej wojny. W sali widać mnóstwo komputerów i różnego rodzaju elektronicznych urządzeń. Moją uwagę przykuwa grupka ludzi zgromadzona przy wielkim monitorze. Od razu ruszamy w tamtą stronę. Gdy Szerszeń się odzywa, wszyscy naraz zwracają się do nas. Rozpoznaję bardzo wiele twarzy moich przyjaciół z wojska. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę - mam przed sobą cały oddział Kości. Z tłumu wychodzi mężczyzna w zniszczonym mundurze dowódcy. Mundurze mojego dowódcy. To jest Adam.
Uśmiecha się i mówi:
- Ktoś bardzo nie chciał, abym był tu z wami. Szkoda, że nie wiedział, co robi, zadzierając z Kośćmi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz