poniedziałek, 20 marca 2017

Klatka



To nie był najlepszy pomysł. Tratwa kołysała się miarowo na wodzie. Fale oceanu usypiały skutecznie, co dotyczyło szczególnie Posejdona, który spać potrafił niemal wszędzie.



Ponad wodą unosiła się lekka mgiełka. Rozpryskujące się w powietrzu morskie kropelki przeglądały się chciwie w promieniach zachodzącego słońca. Nie wiedząc kiedy, pozostali pasażerowie prowizorycznej tratwy zapomnieli o nawigowaniu i zapatrzyli się w grę blasków i zwielokrotnionych, tęczowych odbić kropelek wody migoczących ponad powierzchnią falującego turkusu. Słońce rozpływało się w czerwieni na horyzoncie. Gorąca pomarańcz przechodziła w krwistokarminową czerwień, by po chwili zanikać sinobordowym cieniem. Fale, jeszcze do niedawna spokojne i miarowe, zupełnie zmieniły swoją naturę. Przypominało to wysunięcie się spod maski łagodności jakiejś wściekłej, czarnej natury, która o zmroku zaczęła pokazywać swe prawdziwe, nieujarzmione słońcem możliwości.

Żółwie utworzyły klucz i płynęły w znanej tylko sobie zwartej figurze, wyznaczając wędrowcom kierunek. Po jakimś czasie straciło to zupełnie sens, bo tratwa nie dawała się już manewrować w żaden sposób. Przejęły ją we władanie fale, które już nie klaskały przyjaźnie w jej spodnią część, a uderzały jak młoty, grożąc z każdym trzaśnięciem unicestwieniem lichej konstrukcji.

Tratwa skrzypiała niemiłosiernie. Żółwie, które dotąd nie opuściły morskich podróżników, nerwowo odwracały głowy, miotane prądem jak w jakimś labiryncie stworzonym przez szalonego architekta. Oczy przyjaciół były rozszerzone z przerażenia. Zdawali sobie sprawę z pomyłki, którą popełnili, nie było jednak odwrotu - prąd znosił ich coraz dalej w głęboką czerń. Wody, im bardziej ubywało słońca, tym silniej przypominały smolistą maź. Wyspa, na której niedawno byli i z której cudem uszli z życiem, zdawała się być jedynie mglistym wspomnieniem z odległej przeszłości. Zaciskali zgrabiałe dłonie na chropawych obrzeżach tratwy, aż popękał im naskórek, czemu towarzyszyło potworne pieczenie. Po pewnym czasie cienie zaczęły kraść detale, rozmazywać szczegóły, a przyjaciele znaleźli się na granicy szaleństwa.

- Czy my oślepliśmy? - wydzierał się spanikowany Posejdon, który, obudzony z niechcianej drzemki, miał wrażenie, że znajduje się w pustce czerni, w której nie ma kierunków, nie ma świata, tylko pozostało potworne kołysanie, niesłabnące, wieczne.
- Przestań panikować! - przekrzykiwał wycie wiatru Manolin. Już jakiś czas temu przekonał się, że ma najwięcej rozumu z nich wszystkich.
- Musimy się czymś przywiązać, bo nas zepchną fale! - ryknął Wilkomir i zaczął jedyną wolną ręką ściągać z siebie resztki odzienia.

Chłopcy w mig pojęli jego plan i również na tyle szybko, na ile pozwalała im chybocząca się tratwa i bujanie fal, ściągali z siebie podarte koszulki, którymi następnie zaczęli się przywiązywać do belek. Oparci o siebie plecami, kurczowo trzymali się pod ręce, jednocześnie podtrzymując fragmenty ubrań. Smoliste, słone wody nie ustępowały i gdy zdawało się już, że kolejne uderzenie wód wywróci ich łupinę do góry nogami, na powierzchni pojawił się nie wiedzieć skąd gęsty obłok mgły.

- Patrzcie! Nie wierzę! Co to do diabła jest?! - szeptał Manolin. Wydawało się, że ta nagła zmiana wystraszyła go jeszcze bardziej, niż olbrzymie cielska fal, bo mówił szeptem, przysuwając się blisko głów swych towarzyszy.

- Wyciągnij magnes - odpowiedział również szeptem Posejdon. - Nie ściemniaj, przecież wiem, że zwinąłeś go z tamtej chaty.

Manolin patrzył z wyrzutem na towarzyszy. Oczywiście, że zabrał ten magnes. Dlaczego nie? Przecież mógł mu się bardziej przydać, niż temu "Nikomu".

- Do czego niby miałby się przydać? Myślisz może, że w magiczny sposób przeniesie nas jakimś magnetycznym pomostem na bezpieczny ląd? - odburknął zirytowany.
- Popatrz uważnie! - odparł towarzysz i wskazał ręką na powierzchnię wody. - Tam pływają jakieś metalowe rzeczy. To części jakiegoś mechanizmu!
- Me-ta-lo-we! Słyszysz sam siebie? Meta-lo-we! - sylabizował z uporem Manolin. - Metal nie unosi się na wodzie!
- Co to jest w takim razie twoim zdaniem, panie przemądrzały? - zadrwił z niego kolega i prowokacyjnie wskazał w wiadomym sobie kierunku.

Podróżnicy skupili wzrok, czego nie ułatwiała wcale otaczająca ich mgła. Rzeczywiście, na powierzchni gładkiej jak stół wody (gdzie się podziały jeszcze chwilę temu obecne potężne fale?) pływały jakieś srebrne, połyskujące rzeczy. Przyjaciele zapomnieli o zmęczeniu, poranionych dłoniach i schłostanych biczami wodnymi półnagich ciałach i zapalczywie zaczęli przebierać w wodzie rękami, by zbliżyć się do dziwnego znaleziska.

Nie zauważyli nawet, jak żółwie, dotąd mężnie towarzyszące im w niedoli, nagle przystanęły, zbiły się w grupę i powoli pozostawały w tyle. Wyglądały na zdezorientowane i nieco przestraszone, gdy wyciągały lękliwie główki ponad powierzchnię wody i nerwowo przebierały łapkami. Posejdon skandował dynamiczne "Raz - dwa!", Wilkomir machał umięśnionymi ramionami, a Manolin wypatrywał oczy i aż wstał z podniecenia, bo nie mógł się już doczekać rozwiązania zagadki. Osłaniał oczy dłonią (jakby to coś mogło pomóc przeciwko mgle...) i wyciągał szyję.

- Chłopaki! No nie uwierzycie! No ja nie mogę! O raju! No to jest... to jest... To jest klatka. Klatka w wodzie! - Manolinowi po obwieszczeniu tej sensacji aż oczy wyszły z orbit. - A w niej... w niej widzę olbrzymi ogon... - dopowiedział już szeptem, jakby sam dziwił się swym słowom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz