środa, 18 stycznia 2017

Noga w powietrzu


- Potrzebujemy całej twojej ekipy z oddziału Kości - wrzeszczał w moją twarz Skarabeusz, ściągnąwszy mi po jakimś czasie z głowy cuchnący naftą, parciany worek.

Zupełnie go nie poznawałem. Skupiałem wzrok na jego ledwie widocznej bliźnie na łuku brwiowym i nie wiedzieć czemu przypomniało mi się, jak odciągałem dwunastoletniego Wściekłego Bulbę za włosy na kilka chwil przed tym, nim rozkwasił nos mojego przyjaciela Skarbiego. Nos udało się zoperować, ale ślad po wcześniejszym uderzeniu deską pozostał. Pamiętałem Bulbę cuchnącego kwaśnym potem, jak dyszał i parował oraz Skarabeusza, zakrwawionego a jednocześnie szczerzącego zęby i pokrzykującego szyderczo. Tym samym uśmiechem szczerzył się teraz w moją stronę.

- Feliks, przestań się zgrywać, minął już czas superbohaterów. Cóż ty masz z tego swojego honoru? Nawet kasy ci nie dali na zoperowanie ręki? Nie masz dosyć cuchnącego fotela kierowcy? Nie męczy cię ta twoja bieda weterana? Medal dostałeś? To, co my robimy, to tylko biznes. Nikogo nie zabijamy.
- A… aaaa… uyghm - nie potrafiłem się wysłowić. - Przecież cię postrzelili! - wykrzyczałem.
- Uahhahahhahahah! - wybuchnął śmiechem. - Chodzi ci o to? - zerwał się na nogi i wskazał na swoje udo.
- Ale… ale przecież widziałem! Krwawiłeś! - nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.

Spod brzegów poszarpanej, poplamionej dziury na nogawce prześwitywała biała, nieco owłosiona, ale zupełnie nieuszkodzona skóra. Czułem się potwornie skołowany. Miałem wrażenie, ze biorę udział w jakimś idiotycznym skeczu urodzinowym, że wszystko jest tu nie tak, jak z tym ogłoszeniem na drzwiach restauracji i wszyscy mają ze mnie niezły ubaw, tylko ja kręcę się w koło jak ogłupiały pingwin.
- Posłuchaj - ciągnął niespeszony Skarabeusz, gdy już wyśmiał się za wszystkie czasy i uspokoił przysłuchujących się naszej rozmowie sterydowców, - Pamiętasz Adama? Byliśmy razem w oddziale do czasu tej miny. Pamiętasz? Potem was rozdzielono i ty trafiłeś do Kości. Posłuchaj - powiedział i zaczął rozwijać jakiś wymiętolony kawałek kartki złożony na czworo.

- Cześć Skarabi! - zaczął czytać, a ja wbrew sobie zacząłem interesować się nie tyle planowaniem ucieczki z tego miejsca, ale tym, co kryje treść listu. - Pamiętasz moją nogę fruwającą nad pustynią? Hahahaha, ma jaja ten Adaś - przerwał czytanie Skarabeusz, jednak za chwilę spoważniał i powrócił do swej czynności.

Pewnie tak jak ja nie śmierdzisz groszem. Nie jesteś już nawet tak bystry jak dawniej. Z łatwością odszukałem Twój niby tajny serwer i przeczytałem o tych Twoich tajnych projektach śledzenia cudzych żon. Niemal jak książka sensacyjna z domieszką taniochy!

Ale przecież nie piszę do Ciebie, by się naigrywać. Co to, to nie! Mam dla Ciebie propozycję. Od jakiegoś czasu obserwuję dziwaczne zachowania rybaków. O, tak, nie ma w tym nic śmiesznego. Otóż łowią dorsze, a muszą do tego celu płynąć aż pod Grenlandię. Zaciekawiło mnie to - przecież wiesz, że jestem specem od map i rozpoznania. Ty jako były wojskowy analityk już chyba nadstawiasz uszu, co? Udało mi się dotrzeć do zleceniodawców tych rybaków. Nawet nie pytaj, jak - omal nie straciłem drugiej nogi i jak się tu potem pokazać na parkiecie z dwiema sprężynami pod gaciami? Fikołki z dziewczynami już nie miałyby tego smaku…

Ale do rzeczy. Rybacy mają świetne radary. Ci na tych dziko pływających łodziach mieli lepiej niż świetne. Rejestrowali i przekazywali. Tak, tak, szpiegostwo. I to nie tylko takie, jak z czasów wojny. Też gospodarcze. Pomyślałem sobie, że na uczciwości to chyba jednak się nie wzbogacę, chociaż nie zaszkodzi czasem rzucić psom jakiś bardziej śmierdzący ochłap, by ta szpiegowska dewiacja nie rozpleniła się za bardzo. Przy pomocy moich nowych i starych kolegów udało mi się zwinąć łódź podwodną tym cwaniakom. Nie pytaj, czemu już jej nie używali do swych szpiegowskich wygibasów, bo nie wiem. Mnie się przydała bardziej, bo teraz ja mogę wykradać to, co inni przed chwilą wykradli.

Potrzebuję Ciebie do analizy pobranych danych. Ale to nie jedyny powód, dlaczego do Ciebie piszę. Otóż potrzeba mi Kości. Wszystkich. Masz kontakt z Feliksem (lepszy, niż ja zapewne). Musisz go przekonać, że warto się w to zaangażować. Możesz mu nakłamać, że to wszystko w szczytnym celu, bo on chyba nadal wierzy w te bzdury. Cokolwiek. Bo naprawdę mamy problem i do tego nie wystarczą już dotychczasowe metody.

Oczywiście liczę na nasze braterstwo broni. Nie chcę Cię straszyć, ale wiesz, że mogę znacznie utrudnić Ci życie, jeśli nie utrzymasz języka za zębami. Nie chcesz brać udziału? Spal list. Chcesz? Ktoś się do Ciebie za niedługo odezwie.

Semper fidelis,
Adaś



- No i co, Feluś? - spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Daj spokój z Felusiem, dobra? - zazgrzytałem zębami. - Też mi bohaterstwo! Okradać szpiegów! Niżej upaść nie można.
- Może można, może nie można. Gdy przyszedłeś do mnie z tym notesem, gdy przeanalizowałem kartę pamięci, wiedziałem, że już nie można czekać. Musiałem cię przycisnąć, bo inaczej zacząłbyś w tym grzebać sam i gdybym nie interweniował, miałbyś na głowie nie mnie teraz, ale tych - tu ściszył głos i przybliżył się do mnie, szepcząc - a zdradzę ci w sekrecie, że im te mózgi naprawdę się kurczą od sterydów - roześmiał się ze swego grubiańskiego żartu. - Więc nie tylko ich, ale też i tych nowomodnych rybackich szpiegów z…
- Z tej międzynarodowej firmy wędkarskiej! - wpadłem mu w słowo.
- No widzisz? Już zaczynasz kombinować. Mnie to zajęło o wiele więcej czasu - zadumał się.
- Ale co robicie z ludźmi?! - wrzasnąłem. - Masz krew na rękach i to nie jest już tak, jak na wojnie!
- Że niby teraz będziesz bzdurzył o usprawiedliwionych morderstwach? A może zapomniałeś, jak spaliliśmy tych Kurdów wewnątrz czołgu? Wrzeszczeli tak, jakby chcieli przekrzyczeć samego boga! Medal za to dostałeś! Nie pamiętasz?

Zaczął dyszeć, jakby próbował za wszelką cenę powstrzymać atak wściekłości, która rozsadzała go od środka.

- Nikogo nie mordujemy… - odparł uspokojony.
- Przecież znikają! Łodzie są puste! - znów wszedłem mu w słowo.
- Dajemy im lepszą pracę, durniu. Hahahhahahaha - zaśmiał się mi w twarz. - Zdziwiony? Reszta to mistyfikacja. Wylewamy na pokład dwa worki świńskiej krwi, trochę rozmazanej, żeby miejsca sprawiały wrażenie pozostałości po jakiejś jatce czy rzezi. Trochę strzelamy w burty, tniemy pokład nożami. Kopiemy w sprzęty. Takie tam. Chłopaki - skinął głową w stronę przysłuchujących się mięśniaków, a oni zarechotali basem - chłopaki to lubią. A rybakom załatwiamy lepszą robotę, lewe papiery. Często jest to trudne, gdy mają rodzinę, ale za te dane, które podkradamy, stać nas na wiele.

Zamilkł, a ja rozważałem w duchu jego słowa. Jaki miałem wybór? Śmierdziało mi moje życie i, tak, nie było wyzbyte błędów, ale mimo wszystko więcej w nim było dobra. A teraz? Miałem stać się zwykłym złodziejem? Jeden z mięśniaków niezgrabnie postawił przede mną coś do jedzenia. Przeżuwałem, nie czując smaku. Skarabeusz nadal nic nie mówił, jednak jego twarz wyrażała wewnętrzną walkę. Poruszające się w napięciu zmarszczki na jego twarzy przykuwały moją uwagę jak magnes. W podziemiach było duszno. W świetle kilku latarek i żółtej poświacie marnych halogenów nie widziałem wiele. Czułem się jak w jakiejś fantastycznej scenerii świata po apokalipsie.

- Poznałbyś gębę tego pasażera, który zgubił notes? - zapytał nagle.
- A skąd mam wiedzieć, który to był? W tym dniu wiozłem kilkanaście osób - odparłem zirytowany.
- Notes nie był zdeptany, sponiewierany, musiał go zgubić ktoś z ostatnich kursów.
- Mógłbym spróbować, ale…
- A Kości? - przerwał mi. - Masz z nimi kontakt? Masz jakieś wskazówki, jak do nich wszystkich dotrzeć?
- A czemu miałbym mieć? To są ludzie jak stare drzewa! Nie dasz rady ich przesadzić do twoich pomysłów hipokryty. Mają wyryte ideały w tych jednotorowych mózgach!
- Ci rybacy... Posłuchaj, ci rybacy ostatnio przestali zajmować się wykradaniem receptur nowych pastylek nasennych - odparł Skarabeusz, kierując słowa jakby do nikogo zmienionym, głuchym głosem. - Jeśli nie zadziałamy, możemy już nie mieć świata, do którego chcielibyśmy wracać…
- Co ty gadasz? To jakaś twoja nowa gierka? Nie dam się nabra….
- Do tego zabili Adama - znów mi przerwał. Powiedział te słowa powoli, cicho, patrząc mi w oczy. - Wyfrunął w powietrze, jak wtedy, na pustyni, tylko że tym razem już nie było z niego co zbierać.

Zamilkł na chwilę. Rozszerzyłem usta w zdumieniu.

- To chyba znak, żebyśmy dali sobie spokój. To nie jakaś vendetta...
- Też chciałbym, ale… Włącz na chwilę to swoje naiwne serduszko i uświadom sobie jedno: teraz już nie chodzi o nas ani o kasę, ani o ambicje. Chodzi o przeżycie.

Pokiwał cicho głową i odwrócił się, a mnie ponownie założono worek na głowie i zapanowała ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz