piątek, 16 września 2016

Ucieczka

romans

Znacie to uczucie, kiedy życie w ciągu jednego dnia obraca wam się o 180 stopni? Bo ja tak… Wszystko w sekundzie traci sens. Wszystkie poglądy wydają się przestarzałe, niedojrzałe i nieracjonalne jednocześnie. Zdajesz sobie sprawę, droga istoto ludzka, że jesteś sama, choć wokół tłum ludzi - zresztą tak samo samotnych jak ty. 
Dzień? Miesiąc? Rok? Nieważne. Od kiedy straciłam rodziców czas płynie tak szybko jak woda w jeziorze. Wypadek samochodowy. Typowe. Kierowca po całonocnej imprezie z kilkoma promilami alkoholu we krwi wracał nad ranem do domu i jak to często bywa zasnął za kierownicą ,wjeżdżając na przeciwny pas, którym akurat jechali moi rodzice. Tata próbował uniknąć stłuczki, więc gwałtownie skręcił, kierując auto prosto w drzewa. Zgon na miejscu. Oboje. 

Czy mam zamiar się załamywać? Już to zrobiłam. Jedyne, czego pragnę, to zapomnieć. Jednak jestem realistką. Mam 20 lat. Zaczęłam studia. Jestem “dorosła”, choć jedyne co na to wskazuje ,to mój wiek. To takie proste, a jednocześnie takie trudne - wziąć się w garść. Nie! Zacząć życie od nowa.

Zdecydowałam - wyjeżdżam. Jak najdalej.

Bilet kupiony. Stałam na lotnisku wpatrzona w tablicę odlotów. Lot do Kanady za godzinę. Czemu Kanada? Nie wiem. Może dlatego, że to tak wielki kraj, że nikt mnie tam nie znajdzie.

Już tylko odprawa i witaj nowy świecie! Studia za rok, może dwa. Wszystko może poczekać. Ukradkiem spoglądałam na blondyna siedzącego na ławce. Miał może 180 cm wzrostu. Był ubrany w zwykły T-shirt i sprane dżinsy. Intrygował mnie jego wyraz twarzy. Na pierwszy rzut oka ostre rysy malowały obraz dojrzałego, zdecydowanego człowieka, który strach uważa za zbędny czynnik, jednak niebieskie oczy zdradzały strach. Zwykły dziecięcy strach przed nieznanym. Mogłam jedynie domyślać się, co chodzi po głowie ozdobionej tak jasną czupryną.

Z zadumy wyrwał mnie komunikat o czasie startu samolotu. Przybiegłam do kolejki jako jedna z ostatnich. Za mną tajemniczy chłopak. 

Wylądowałam. Pozostało tylko zamówić taksówkę i jakimś magicznym trafem znaleźć mieszkanie, które będę wynajmować. Potem praca… Tak, muszę znaleźć pracę. Na razie nie chcę o tym myśleć. Powoli zaczęło do mnie docierać jaką głupotę zrobiłam. Byłam sama. W innym kraju. Na innym kontynencie. Bez pracy. Z ograniczonymi oszczędnościami, których część i tak wydałam na podróż i mieszkanie. 

Minął rok.

Doszłam do siebie. Zaczęłam studia. Chciałam być nauczycielką polskiego tu, w Kanadzie. Obywatelstwa jeszcze nie miałam, ale o to walczyłam. Postanowiłam zrobić prawo jazdy. Cały czas nękały mnie myśli o moich rodzicach. Starałam się być racjonalna. Emocje to było coś, czego starałam się nie dopuszczać do świadomości. Zdałam teorię bez większych problemów, lecz przyszedł czas na praktykę. Wsiadłam do samochodu i z wielką pustką w środku, blada na twarzy czekałam na instruktora. To był chyba stres. Nie byłam pewna, bo bardzo rzadko go odczuwałam.

W końcu drzwi się otworzyły. Moim oczom ukazała się znajoma osoba. Jasnowłosy chłopak mniej więcej w moim wieku z rysami twarzy godnymi recydywy. Wszystko wydawałoby się naturalne, gdyby nie niebieskie oczy dzieciaka z podwórka. Zaczęliśmy formalną rozmówkę , oczywiście po angielsku. Ręce drżały mi ze strachu. Czułam jak krew powoli odchodzi mi z twarzy. Kręciło mi się w głowie. Przed oczami widziałam tylko drzewa i blade ciała moich rodziców w trumnach. Zanim ciemność i spadające gwiazdy opanowały moją świadomość i usłyszałam tylko polski wulgaryzm z ust chłopaka. Wszystkie zmysły odzyskałam dopiero na dźwięk karetki. Przy mnie klęczał mój instruktor.

- Słyszysz mnie? Ocknij się! - krzyczał do mnie.

Wokół zrobiło się tłoczno. Ratownik pytał tylko o moje samopoczucie. Choć nie było ze mną tak źle, zawieźli mnie do szpitala.

Wieczorem leżałam na łóżku szpitalnym i czekałam na diagnozę. Nagle ujrzałam mojego instruktora.

- Hej! - zaczął niepewnie - jak się czujesz?

- Świetnie - choć kręciło mi się w głowie, usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się - chyba uratowałeś mi życie.

- Tylko zemdlałaś. Od tego się nie umiera.

- Jak nie? Straciłam przytomność za kierownicą. To mogło się nawet dla ciebie źle skończyć.

- Nawet nie ruszyliśmy z parkingu - sprawiał wrażenie coraz bardziej rozbawionego. Zaczynało mnie to irytować.

- Kiedy będę mogła powtórzyć lekcję?

- W każdej chwili, jeśli tylko mi coś obiecasz. - posyłając łobuzerski uśmiech, ukazał szereg białych zębów.

- Co takiego?

- Nie włączaj silnika, jeśli ci nie pozwolę.

No nie… Miałam nadzieję na coś bardziej zabawnego, ale gość najwyraźniej nie grzeszył inteligencją.

- Dobrze.

- Jak ci na imię?

- Hanka.

Chłopak zmarszczył brwi, po czym złapał się za głowę.

- Jesteś z Polski! - zawołał po polsku.

- Tak! A co, ty też?

- Mam na imię Marek.

- Co cię sprowadziło do Kanady?

- Nazwijmy to… interesy.

- Czyli mafia?

- Mafia?! Nie, co ty wygadujesz? - wyraźnie się przestraszył, co dało mi do myślenia.

- Żartuję przecież.

- Och - speszył się - wybacz mi. Taka moja wada. Nie znam się na żartach.

Nie odpowiedziałam mu. Przyglądałam się tylko tym niebieskim oczom, które nagle zaszły mgłą. 

- A ty? Co tu robisz? - spytał po chwili zadumy.

- Szukam siebie, studiuję, robię prawko…

- Co studiujesz?

- Nauczanie języka polskiego jako obcego.

- Uuu… Czyli można powiedzieć, że przyjechałaś tu z misją. Nauczyć biednych, niewykształconych Kanadyjczyków władać jednym z najtrudniejszych języków świata.

- Można tak powiedzieć. Staram się o obywatelstwo. Ty już swoje wywalczyłeś?

- Mam nadzieję, że nie zabawię tu długo. Chcę wrócić do kraju.

- To czemu nie wracasz? 

- Tajemnica.

- Mnie nie powiesz? - zrobiłam najsłodszą, najniewinniejszą minę na jaką mnie było stać.

- Może kiedyś. Czasami człowiek potrzebuje swoich własnych tajemnic.

- Wiesz, znamy się całe trzy godziny...

Wtedy przyszedł lekarz. Okazało się, że imigranci nie mogą korzystać z ubezpieczenia , więc dostałam zezwolenie na powrót do domu. Zerwałam się z łóżka.

- Odprowadzę cię - zaproponował, tarasując mi drogę wyjścia. Był ode mnie wyższy o prawie dwadzieścia centymetrów, więc z rozpędu prawie obiłam sobie nos o jego ramię. Przeszył mnie dreszcz. Taki ciepły, miły. Po kilku sekundach namysłu zgodziłam się.

Noc była magiczna. Przy ulicach paliły się nikłe światła latarni, a pierwszy kanadyjski śnieg w tym roku właśnie postanowił spaść na ziemię. Rozmawialiśmy o życiu. Dowiedziałam się, że pochodzi z Warszawy. Jego ojciec zmarł wiele lat temu. Mama odeszła od ojca zaraz po narodzinach syna. Uciekła, zostawiając ich samych. Poświęciła się karierze. Nadal nie wiedziałam, dlaczego on przyjechał do Kanady. Temat tabu? Postanowiłam znaleźć odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie pytania. Młody człowiek z trudną przeszłością wyjeżdża na drugi koniec świata. Po co? Żeby uciec?

To zabawne jak wiele mieliśmy wspólnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz