piątek, 16 września 2016

Kres niewinności

powieść fantasy

Znowu nie wyszło… Nigdy nie tchnę w to martwe drzewo życia! Spróbuję jeszcze raz… jak to było? Oczyścić myśli, unieść ręce w górę, skrzyżować je w nadgarstkach, spleść kciuki i nakreślić magiczny znak. Nie… Nie umiem, matka ma rację, nie nadaję się do niczego. Chwila… Co to za hałas? Przecież jest środek nocy, środek lasu, środek suszy… Komu chce się hałasować?


* * * * *

Biegłem co sił w nogach. Czułem, że stało się coś strasznego. Ciemność nocy rozświetlała łuna nad wioską Alpagos – moim domem. Co to ma być? Owce, w środku nocy na drodze? Ojciec powinien lepiej ich pilnować. Powinny być w zagrodzie! I jeszcze ten zapach… coś się pali! Alpagos pochłaniał ogień, niczym drapieżny smok, atakujący niewinne dziecko. Stanąłem jak wryty. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem jak ogień niszczy całą osadę. Płonęła kuźnia, w której ojciec od małego uczył mnie tajników płatnerstwa. Płonął mój dom. Łzy spłynęły mi po policzku. Otarłem je wierzchem dłoni. Płonęła świątynia bogini Perianthi. Westchnąłem głęboko. Uspokój się! Weź się w garść, jesteś mężczyzną. Musisz być silny. Może zdążyli uciec. Ruszyłem. Zbliżając się do wioski zauważałem zniszczenia. Spalone domy, ciała mieszkańców zaskoczonych pożarem. Wuj Lucius, mała sąsiadka Mia, cała rada starców… Cały cech kowalski. Zaparło mi dech w piersiach i poczułem nagłe ukłucie w sercu. Moja matka. Mój ojciec. Moja maleńka siostra Lola.

 Kiedy Ven stał w osłupieniu, nadeszła Ari. Stąpała tak cicho i delikatnie, że młody kowal jej nie zauważył. Popatrzyła na chłopaka. Wcale nie wyglądał na szesnaście lat. Raczej na dorosłego mężczyznę.

* * * * *

Wracałam do wioski. Nie mogłam oficjalnie czarować, rodzice nie zgadzali się na takie “niebezpieczne tracenie czasu”. Miałam żal do mamy - przecież też była czarodziejką, powinna mnie rozumieć i wspierać, a nawet uczyć. Od ślubu ze zwykłym człowiekiem podobno bardzo się zmieniła. Znowu wykradłam jej księgę zaklęć. I znowu prawie nic mi nie wyszło, chociaż gwiazdy były w układzie pierścienia… Po drodze zauważyłam syna kowala. Vena. Szłam cicho, nie chciałam by mnie zauważył, znów wybuchłaby jakaś kłótnia, jak to zwykle pomiędzy naszymi rodzinami… Głupek. Nie znosiłam go, odkąd w dzieciństwie zniszczył mi czarodziejską lalkę, którą dostałam od matki. Kiedy obok niego przechodziłam, przeskanowałam go wzrokiem. Był wysoki, dużo wyższy ode mnie. Ubrany raczej skromnie, skórzane spodnie, płócienna bluza, do tego krótki płaszcz z kapturem.  Ładnie zbudowane, lekko umięśnione ciało zastygło bez ruchu, a ciemne włosy rozwiewał wiatr. I te ciemne przenikliwe oczy, które teraz były... zalane łzami…Podążyłam za jego wzrokiem… Cała wioska pochłonięta w ogniu, martwe ciała mieszkańców, jego rodzina… wszyscy nie żyją. Przez chwilę modliłam się, by wraz z nimi nie było moich rodziców… Nie mogłam się powstrzymać. Ruszyłam w stronę naszego domu. Zauważyłam światło w oknie. Może wszystko w porządku? Otworzyłam drzwi, ale klamka oparzyła mi palce. Języki ognia ślizgały się po wnętrzu chaty. Zauważyłam na ziemi swoje znienawidzone krosna. Obok leżała moja… mama. I brat Gaius. Bez ruchu, tacy bezbronni i dalecy… Opadłam na kolana, nie mogąc ustać, a z moich oczu spływały pojedyncze łzy, które przerodziły się po chwili w wodospad.
Nagle usłyszałam odgłos kopyt. Poczułam dłoń na ustach i znalazłam się w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu. Poczułam ciężar przygniatający moje ciało. Ledwie mogłam oddychać. Usłyszałam męskie głosy:
-         Nie zostawiajcie świadków!
-         Dobrze, Panie!
-         Przeszukajcie wioskę, nikt nie może przeżyć.
-         Już się robi, szefie!
            W tej też chwili poczułam, że dłoń zaciska się mocniej. Kroki były coraz bliżej… Nagle okrzyk:
-         Nikogo nie ma, możemy wracać!
Wypuściłam wstrzymywane powietrze i poczułam ulgę. Usłyszałam, że skrzynia, w której właśnie przebywaliśmy otwiera się, po chwili ujrzałam twarz mojego “porywacza”. To Ven!

* * * * *

    Gdy usłyszałem, że niebezpieczeństwo mija, postanowiłem jak najszybciej opuścić kryjówkę, w której przebywałem razem z Ari. Wyważyłem pokrywę skrzyni i ujrzałem wielkie jasnoniebieskie oczy dziewczyny, piękne złote włosy oraz delikatne rysy twarzy. Była wystraszona, potargana i taka drobna. Wydała mi się śliczna. Co ja gadam… Nie znoszę jej… Pamiętaj Ven, rodziny kowali i czarodziejów są odwiecznymi wrogami. Wyskoczyłem ze skrzyni i patrzyłem, jak Ari  próbuje się z niej  wygramolić. Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani… Stanęliśmy obok siebie bez słowa…     
Znów tętent końskich kopyt! Przycisnąłem ją do ściany, za drzewami ujrzeliśmy podejrzane postacie. Zbliżyliśmy się na bezpieczną odległość, ale jedyne, co zdołaliśmy ujrzeć, to twarz osoby, która (sądząc po krwi na butach) brała udział w rzezi i jakąś zakapturzoną, tajemniczą postać. Wsiedli na konie. Miałem wrażenie, że nas zauważyli. Powaliłem dziewczynę na ziemię. Gdy niebezpieczeństwo minęło, podniosłem się. Ari otrzepywała się z kurzu. Podeszła do mnie i wymierzyła mi swoją drobną dłonią zaskakująco mocny policzek! Ała!
-         Za co?
-         Za to! Za wszystko…
-         Agrh... i co teraz?
-         Jak to co ? Nie możemy tak tego zostawić! Musimy się zemścić!
-         Ale jak?
-         Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Poszukajmy czegoś, co może nam się przydać…
Bez słowa zacząłem przeszukiwać wioskę. Niewiele udało mi się znaleźć: nadpalony koc, laska, nóż, trochę sera, chleb…  musi wystarczyć…

* * * * *

          Szukałam czegoś, co mogło się przydać… Przede mną  była świątynia Perianthi - postanowiłam zajrzeć do środka. W środku na kwarcowych płytkach rósł piękny kwiat. Wplotłam go we włosy. Obok znalazłam kawałek ostrza, którym skróciłam moją szarą zbyt długą suknię, sięgała mi teraz do kolan. Na stopach miałam ciemne ciżemki, żałowałam, że nie nałożyłam wysokich trzewików . Przydałoby się jeszcze coś znaleźć... W domu znalazłam różdżkę mojej matki, ocalałą dzięki magii. Teraz to  jedyna pamiątka po niej… Ogarnij się dziewczyno… Tu nie jest bezpiecznie. Wracaj do Vena.

* * * * *

Spotkali się pod lasem. Ven wyglądał, jakby czekał tu od wieków, ale nie odezwał się ani słowem. Patrzył bykiem na Ari. Przypomniał sobie, że naprawdę nazywała się Aranea, ale wszyscy wołali na nią właśnie Ari.
Mała Ari nie jest już taka mała…. ma pewnie z piętnaście wiosen… Całkiem ładna, ale…             
Wydawała mu się rozpieszczoną, arogancką dziewuchą. Wyniosłą,upartą i kapryśną. Zainteresował go jednak łuk, który dziewczyna niosła na plecach.Ona zaś kątem oka zauważyła, że chłopak ma ze sobą poręczny nieduży tasak. Pewnie sam go wykuł,w końcu to taki pracowity i grzeczny chłopczyk. Z pogardą wydęła usta.
-         Ruszamy? - spytała ze zniecierpliwieniem.
-         Musimy jeszcze iść na pole…
-         Po co?
-         Tego dowiesz się na miejscu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz