Znowu nie wyszło… Nigdy nie tchnę w
to martwe drzewo życia! Spróbuję
jeszcze raz… jak to było? Oczyścić myśli, unieść ręce w górę, skrzyżować je w
nadgarstkach, spleść kciuki i nakreślić magiczny znak. Nie… Nie umiem, matka ma
rację, nie nadaję się do niczego. Chwila… Co to za hałas? Przecież jest środek nocy,
środek lasu, środek suszy… Komu chce się hałasować?
* * * * *
Biegłem co sił w nogach. Czułem, że
stało się coś strasznego. Ciemność nocy rozświetlała łuna nad wioską Alpagos –
moim domem. Co to ma być? Owce, w
środku nocy na drodze? Ojciec powinien lepiej ich pilnować. Powinny być w
zagrodzie! I jeszcze ten zapach… coś się pali! Alpagos pochłaniał ogień, niczym
drapieżny smok, atakujący niewinne dziecko. Stanąłem jak wryty. Nogi odmówiły
mi posłuszeństwa, nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem jak ogień niszczy całą
osadę. Płonęła kuźnia, w której ojciec od małego uczył mnie tajników
płatnerstwa. Płonął mój dom. Łzy spłynęły mi po policzku. Otarłem je wierzchem
dłoni. Płonęła świątynia bogini Perianthi. Westchnąłem głęboko. Uspokój się!
Weź się w garść, jesteś mężczyzną. Musisz być silny. Może zdążyli uciec.
Ruszyłem. Zbliżając się do wioski zauważałem zniszczenia. Spalone domy, ciała
mieszkańców zaskoczonych pożarem. Wuj Lucius, mała sąsiadka Mia, cała rada
starców… Cały cech kowalski. Zaparło mi dech w piersiach i poczułem
nagłe ukłucie w sercu. Moja matka. Mój ojciec. Moja maleńka siostra Lola.
Kiedy Ven stał w
osłupieniu, nadeszła Ari. Stąpała tak cicho i delikatnie, że młody kowal jej
nie zauważył. Popatrzyła na
chłopaka. Wcale nie wyglądał na szesnaście lat. Raczej na dorosłego mężczyznę.
* * * * *
Wracałam do wioski. Nie mogłam
oficjalnie czarować, rodzice nie zgadzali się na takie “niebezpieczne tracenie
czasu”. Miałam żal do mamy - przecież też była czarodziejką, powinna mnie
rozumieć i wspierać, a nawet uczyć. Od ślubu ze zwykłym człowiekiem podobno
bardzo się zmieniła. Znowu wykradłam jej księgę zaklęć. I znowu prawie nic mi
nie wyszło, chociaż gwiazdy były w
układzie pierścienia… Po drodze zauważyłam syna kowala. Vena. Szłam cicho, nie
chciałam by mnie zauważył, znów wybuchłaby jakaś kłótnia, jak to zwykle
pomiędzy naszymi rodzinami… Głupek. Nie znosiłam go, odkąd w dzieciństwie
zniszczył mi czarodziejską lalkę, którą dostałam od matki. Kiedy obok niego
przechodziłam, przeskanowałam go wzrokiem. Był wysoki, dużo wyższy ode mnie.
Ubrany raczej skromnie, skórzane spodnie, płócienna bluza, do tego krótki
płaszcz z kapturem. Ładnie zbudowane,
lekko umięśnione ciało zastygło bez ruchu, a ciemne włosy rozwiewał wiatr. I te
ciemne przenikliwe oczy, które teraz były... zalane łzami…Podążyłam za jego
wzrokiem… Cała wioska pochłonięta w ogniu, martwe ciała mieszkańców, jego
rodzina… wszyscy nie żyją. Przez chwilę modliłam się, by wraz z nimi nie było
moich rodziców… Nie mogłam się powstrzymać. Ruszyłam w stronę naszego domu.
Zauważyłam światło w oknie. Może
wszystko w porządku? Otworzyłam drzwi, ale klamka oparzyła mi palce. Języki
ognia ślizgały się po wnętrzu chaty. Zauważyłam na ziemi swoje znienawidzone krosna. Obok leżała moja… mama. I
brat Gaius. Bez ruchu, tacy bezbronni i dalecy… Opadłam na kolana, nie mogąc
ustać, a z moich oczu spływały pojedyncze łzy, które przerodziły się po chwili
w wodospad.
Nagle usłyszałam odgłos kopyt.
Poczułam dłoń na ustach i znalazłam się w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu. Poczułam
ciężar przygniatający moje ciało. Ledwie mogłam oddychać. Usłyszałam męskie
głosy:
-
Nie
zostawiajcie świadków!
-
Dobrze,
Panie!
-
Przeszukajcie
wioskę, nikt nie może przeżyć.
-
Już
się robi, szefie!
W
tej też chwili poczułam, że dłoń zaciska się mocniej. Kroki były coraz bliżej…
Nagle okrzyk:
-
Nikogo
nie ma, możemy wracać!
Wypuściłam wstrzymywane powietrze i
poczułam ulgę. Usłyszałam, że skrzynia, w której właśnie przebywaliśmy otwiera
się, po chwili ujrzałam twarz mojego “porywacza”. To Ven!
* * * * *
Gdy usłyszałem, że niebezpieczeństwo
mija, postanowiłem jak najszybciej opuścić kryjówkę, w której przebywałem razem
z Ari. Wyważyłem pokrywę skrzyni i ujrzałem wielkie jasnoniebieskie oczy
dziewczyny, piękne złote włosy oraz delikatne rysy twarzy. Była wystraszona,
potargana i taka drobna. Wydała mi się śliczna. Co ja gadam… Nie znoszę jej…
Pamiętaj Ven, rodziny kowali i czarodziejów są odwiecznymi wrogami. Wyskoczyłem
ze skrzyni i patrzyłem, jak Ari próbuje
się z niej wygramolić. Wygląda na to, że
jesteśmy na siebie skazani… Stanęliśmy obok siebie bez słowa…
Znów tętent końskich kopyt!
Przycisnąłem ją do ściany, za drzewami ujrzeliśmy podejrzane postacie.
Zbliżyliśmy się na bezpieczną odległość, ale jedyne, co zdołaliśmy ujrzeć, to
twarz osoby, która (sądząc po krwi na butach) brała udział w rzezi i jakąś
zakapturzoną, tajemniczą postać. Wsiedli na konie. Miałem wrażenie, że nas
zauważyli. Powaliłem dziewczynę na ziemię. Gdy niebezpieczeństwo minęło,
podniosłem się. Ari otrzepywała się z kurzu. Podeszła do mnie i wymierzyła mi
swoją drobną dłonią zaskakująco mocny policzek! Ała!
-
Za
co?
-
Za
to! Za wszystko…
-
Agrh...
i co teraz?
-
Jak
to co ? Nie możemy tak tego zostawić! Musimy się zemścić!
-
Ale
jak?
-
Nie
wiem - odpowiedziała cicho. - Poszukajmy czegoś, co może nam się przydać…
Bez słowa zacząłem przeszukiwać
wioskę. Niewiele udało mi się znaleźć: nadpalony koc, laska, nóż, trochę sera, chleb… musi wystarczyć…
* * * * *
Szukałam czegoś, co mogło się
przydać… Przede mną była świątynia
Perianthi - postanowiłam zajrzeć do środka. W środku na kwarcowych płytkach
rósł piękny kwiat. Wplotłam go we
włosy. Obok znalazłam kawałek ostrza, którym skróciłam moją szarą zbyt długą
suknię, sięgała mi teraz do kolan. Na stopach miałam ciemne ciżemki, żałowałam,
że nie nałożyłam wysokich trzewików . Przydałoby się jeszcze coś znaleźć... W
domu znalazłam różdżkę mojej matki,
ocalałą dzięki magii. Teraz to jedyna
pamiątka po niej… Ogarnij się dziewczyno… Tu nie jest bezpiecznie. Wracaj do
Vena.
* * * * *
Spotkali się pod lasem. Ven wyglądał, jakby czekał tu od
wieków, ale nie odezwał się ani słowem. Patrzył bykiem na Ari. Przypomniał
sobie, że naprawdę nazywała się Aranea, ale
wszyscy wołali na nią właśnie Ari.
Mała Ari nie jest już taka mała…. ma
pewnie z piętnaście wiosen… Całkiem ładna, ale…
Wydawała mu się rozpieszczoną, arogancką dziewuchą.
Wyniosłą,upartą i kapryśną. Zainteresował go jednak łuk, który dziewczyna
niosła na plecach.Ona zaś kątem oka zauważyła, że chłopak ma ze sobą poręczny
nieduży tasak. Pewnie sam go wykuł,w
końcu to taki pracowity i grzeczny chłopczyk. Z pogardą wydęła usta.
-
Ruszamy?
- spytała ze zniecierpliwieniem.
-
Musimy
jeszcze iść na pole…
-
Po
co?
-
Tego
dowiesz się na miejscu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz