środa, 21 września 2016

Płomień i wrzosowiska



powieść gotycka

Północna Anglia kryje wiele tajemnic i niesamowitych historii. Opisywane poniżej zdarzenia miały miejsce nieopodal miasteczka Terrent. Tam, przeszedłszy przez gęsty, świerkowy las, w którym mrok zapada, gdy tylko słońce pochyli się ku horyzontowi, minąwszy polanę z krzakami jeżyn, wilczych jagód i dzikich malin oraz dwoma nagrobkami z napisami w nieznanym języku, zostawiwszy za sobą kępy kwitnących biało i fioletowo wrzosów (i niepokojący szmer pracowitych pszczół), można dojść do miejsca, które stało się świadkiem dramatycznej historii.

Na początku wieku podczas niesamowitej grudniowej nocy rozbił się tam samolot. Była to noc niezwykła: księżyc przebijał przez chmury na niebie, oświetlając ledwie widoczny horyzont. Mieszczanie zamieszkujący okolice początkowo zobaczyli na niebie dziwną smugę dymu i wystraszeni pochowali się do domów. Potem słychać było tylko ogromny huk, prawdopodobnie pilot samolotu został oślepiony przez wielkie ognisko, które rozpalili dawni włodarze leżącego nieopodal dużego i mrocznego zamczyska.


Z katastrofy z życiem uszła tylko jedna osoba. Edward, starszy mężczyzna, podpierający się laską, gdyż jedną nogę stracił w wypadku, mieszka w starym zamku. Za towarzyszy - jak mawiają okoliczni mieszkańcy - służą mu jedynie dusze ofiar katastrofy. Tubylcy powiadają też, że spotykają go z rzadka. Zdaniem niektórych jest niski, ma siwe włosy, długi fartuch i codziennie o północy przy migoczącym świetle żarówki urządza spotkania z duszami innych zmarłych - mieszkający nieopodal słyszą śród nocy różne dziwne dźwięki, których nie da się opisać słowami. Według relacji innych jest wysokim brodaczem spacerującym w jesienne, długie wieczory w płaszczu do kostek, jest mężczyzną, który nie mogąc poradzić sobie z traumatycznymi wspomnieniami, nocami głośno krzyczy imię Elizabeth - wzywając miłość z czasów młodości.

Zdarzają się też tacy, którzy twierdzą, że mężczyzna grywa z diabłem w kości i sprasza dusze do zamku, aby odnaleźć żonę, która wraz z nim leciała samolotem. Jak jest w rzeczywistości? Na to pytanie mógłby powiedzieć tylko ten, kto listopadowej nocy - podczas wigilii święta zmarłych - odważyłby się zapuścić w pobliże zamku. Warto powiedzieć kilka słów o nim, bowiem odróżnia się od okolicznych zabudowań. Budowla powstała dwieście lat wcześniej, uwagę przykuwa pięć wieży i niezwykły budulec: czarna cegła. Na najwyższej z wież zamczyska znajduje się stara, poszarpana flaga z zatartym napisem, w którą nieraz uderzył piorun, niszcząc przy tym budynek. Tylko zachodnia część budowli nadaje się do zamieszkania. 


Wróćmy jednak do Edwarda… Aby poznać tajemnicę nieszczęśnika, potrzeba było równie zrozpaczonej osoby. Iris Blackbeak była wysoką dziewczyną, o długich kruczoczarnych włosach i białej cerze. Nieraz słyszała, że jej oczy mają piękny, kasztanowy kolor, ale nigdy nie rozjaśnia ich młodzieńcza radość. Iris bowiem to nastolatka, której życie nie szczędziło trudnych doznań. 

Trzymała się z boku, bo obawiała się, że rówieśnicy nie zrozumieją jej smutku, z kolei świat dorosłych przerażał ją, nie rozumiała ich, byli dla niej równie obcy jak tęcza w tym świecie, który nie doświadczał promieni słońca. Dziewczyna mieszkała z babką w Terrent, ponieważ ojciec oraz ciężarna matka zaginęli w tajemniczych okolicznościach. Po ich zaginięciu dziewczyna zapadła w depresję, miesiącami włóczyła się po okolicznych lasach. Wtedy właśnie, usłyszawszy kilkanaście wzajemnie wykluczających się historii o Edwardzie (niektóre podsłuchane przez dziurkę od klucza), postanowiła go odnaleźć i poznać skrywaną tajemnicę... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz