środa, 15 lutego 2017

Hieroglify



Spróbuję. No to tak: Najpierw trzeba jednak było jakoś sprytnie odłączyć się od grupy. W słowie „sprytnie” zawierała się też kwestia późniejszego do niej dołączenia, żeby nie ryzykować ZAMKNIĘCIA w PIRAMIDZIE. Gałązka przycupnął za sporym kamieniem (z bliska zobaczył, że to głowa lwa lekko nadgryziona przez czas) i przeczekał, aż grupka przesunie się obok i zniknie za zakrętem. Po chwili słyszał już tylko głośne burczenie brzucha, gdyż był tak głodny, że mógłby zjeść ze TRZY JAJA DINOZAURA. 
Mimo to jego PŁOMIENNY zapał sprawił, że od razu zaczął działać. Jak dobrze, ze wnętrza piramidy często miały formę labiryntu” – pomyślał. Zaryzykował błysk flesza licząc, że właśnie dzięki tej okoliczności nikt tego nie zauważy. Podniósł przy tym RĘCE tak wysoko, jak to było możliwe i pod takim kątem, że napis musiałby się znaleźć w kadrze, gdyby tylko… No właśnie. Za wysoko. Na ekranie KOMÓRKI zobaczył tylko gołą ścianę. Trzeba było koniecznie wspiąć się wyżej. Przecież ten, kto napis umieszczał, nie mógł być olbrzymem, więc musi być jakiś sposób… No chyba, że wszedł tu z drabinką. Zaraz… drabinki nie miał, ale zawsze nosił przy sobie rzeczy z gatunku takich, które nie wiadomo kiedy mogą nagle okazać się potrzebne. Zdjął plecak i wyciągnął pokaźny zwój liny. Pętla była już gotowa. Zrobił ją przed zapakowaniem liny do plecaka, bo wiedział, że lina bez pętli jest znacznie mniej przydatna niż lina z pętlą, a zrobienie dobrej pętli wymaga trochę CZASU. Teraz był dumny ze swej przezorności. Kiedy koniec liny rzucony w górę OPADŁ swobodnie na dno piramidy, poczuł jakby kontrolkę w mózgu: „grupy już nie słychać, a niekoniecznie będą wracać tą samą drogą”. Drugi rzut, trzeci… Jeszcze był opanowany, ale już coraz trudniej mu to przychodziło. Za czwartym rzutem lina nie opadła. Yes! Wdrapać się po niej te kilka metrów to pestka. Więcej siły wymagało, żeby zrobić zdjęcie, trzymając komórkę jedną ręką a linę drugą. Na szczęście nogi znalazły skalną podpórkę, co pozwoliło odciążyć rękę. Pstryk! Cmoknięcie aparatu odbiło się echem od kamieni. Miał nadzieję, że drżenie ręki nie było tak silne, żeby uniemożliwiło odcyfrowanie znaków. Opuścił się szybko na dół.
– Mister… gdzie pan się podziewa? Od grupy nie wolno się odłączać.
Przewodnik świecił LATARKĄ w oczy detektywa. Po chwili w snopie światła znalazła się lina.
– Co to ma znaczyć? Mister? – w głosie przewodnika zabrzmiała zapowiedź kłopotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz